sobota, 21 grudnia 2013

"wianek dla Kasi"

Trochę zgrzebny, za to świecący :-)). Zdjęcia na chybcika zrobione chwilkę przed oddaniem.

Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

"szmatkowych domków ciąg dalszy"

tym razem wiszące, z założenia choinkowe :-)).

serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-))

wtorek, 10 grudnia 2013

"sówki Eli"

Sówki przyjaciółki. Wichura dostarczyła mi gałązek, które zebrałam prosto z chodnika :-)). Cieńsze namoczyłam i udało mi się jeszcze zwinąć wianek. Na razie wisi i nabiera kształtu. Być może jeszcze jakaś sowa przyleci, albo może jakieś domki, jeszcze nie wiem. Zdecyduję jak wianek nabierze kształtu :-)).

Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-)

środa, 4 grudnia 2013

"sowa i uliczka ze szmatek"

Sowa do zawieszenia, np. na drzwiach zamiast świątecznego wianka, albo gdziekolwiek :-)).
Koleżanka zobaczyła domki na drzwiach i zapytała czy mogłabym uszyć dwie sowy w ramce z gałęzi. Do rysowania talentu to ja nie mam, ale powiedzmy, że narysowałam sobie szablon sowiej postaci i uszyłam taki prototyp. Taki bardziej sowi facet mi wyszedł, a Ela chce dziewczyny, ale myślę, że to już kwestia dopracowania wyrazu sowiego oblicza.

Natomiast dla siebie uszyłam domkową uliczkę. Zaraz po świętach przyjadą dzieci i Piotruszko, więc musi być prawdziwa choinka. Niewielka bo inna się nie zmieści pod skosem z dala od piecyka. Pomyślałam sobie, że uszyję domkową uliczkę wokół doniczki i oto efekt.



serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-)

czwartek, 21 listopada 2013

"Przemyślanka z wyboru"

http://turystyka.wp.pl/title,Przemysl-wsrod-najlepszych-europejskich-kierunkow,wid,16180966,wiadomosc.html?ticaid=111b47
Powinniśmy się cieszyć, a jak zwykle narzekamy. wszystko jest źle, ludzie nie tacy i ogólnie do bani. Mieszkam w Przemyślu 20 lat i nie jestem ślepa, nie podoba mi się wiele rzeczy, ale...jak poczytałam komentarze pod artykułem to ręce opadają. Pracując w księgarni poznałam różnych ludzi, w tym pamiętających przedwojenny Przemyśl. Miasto wielokulturowe od stuleci. To właśnie ludzie, których już nie ma stworzyli to co mamy dzisiaj. Wojna zmieniła trzon miasta, jedna trzecia ludności, jaka stanowili Żydzi "odeszła",przepadła bezpowrotnie tworzona przez nich tkanka miasta. Dziś przypomina mam o nich tylko wystawa w Muzeum Narodowym, tablice pamiątkowe , Kirkut i dwie synagogi. W jednej jeszcze chwilowo działa biblioteka , druga to praktycznie ruina. Ukraińcy pozostali i nie są lubianą mniejszością. Jak przyjechałam  do Przemyśla i trochę tu pomieszkałam uderzyła mnie  "bezinteresowna" niechęć, a w wielu przypadkach wręcz nienawiść do Ukraińców. Było to tym bardziej uderzające, że sami wymagamy szacunku dla Polaków mieszkających we Lwowie , a zupełnie nie poczuwamy się do tego samego z naszej strony. I jakoś nie przekonują mnie gadki jak to Polacy ucierpieli bo moja rodzina w całości pochodzi z terenów dawnej Rzeczypospolitej i naprawdę ponieśli osobiste straty, a jednak żadna babcia nie wychowała swoich dzieci w nienawiści do narodu jako takiego. Ludzie wszędzie są tacy sami , jedni dobrzy, drudzy źli i tyle. Może gdybyśmy przyjęli za życiowe motto stare przysłowie "zgoda buduje, niezgoda rujnuje" lepiej by nam się żyło.
A ja jako ludność napływowa :-)) pozbawiona uprzedzeń, mam różnych znajomych i cenię ich za to jakimi są ludźmi, a nie za to jaką narodowość wpisują w dowodzie. I życzę sobie i miastu, żeby przestano nas postrzegać przez pryzmat tego kto wygrywa wybory i kto jest biskupem. Odwiedzajcie Przemyśl bo to piękne miasto i mieszkają to RÓŻNI ludzie. Zakochałam się w Przemyślu od pierwszego wejrzenia i trwam w tym uczuciu mimo wielu wydarzeń , które podnoszą mi ciśnienie i negatywnie wzbogacają mój słownik inwektyw.
jeden z ulubionych widoków - zakole Sanu niedaleko miejsca gdzie mieszkam :-)).
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.


środa, 4 września 2013

"pomalowane :-)) "

Jak wcześniej pisałam pęd do prac remontowych zdecydowanie mnie opuścił i nijak nie mogłam się zmobilizować. Poza tym Piotruś przyjechał na wakacje i przez trzy tygodnie byłam babcią na cały etat :-)). Niestety wakacje się skończyły, Piotruś wrócił do domu i babcia z tego smutku zabrała się do roboty. Na razie tylko jeden pokój, drugi w planie, farby  sporo zostało, więc trzeba wykorzystać. Ale to później, na razie jestem z lekka wykończona. Najgorsze było wynoszenie wszystkiego na korytarz. Same książki zawaliły połowę. Postanowiłam przestawić meble, żeby mieć widok na piecyk z kanapy hi hi. W efekcie pokój bardzo zyskał na przestrzeni. Dodatkowe półki na książki uzyskałam rozsuwając meble i przykręcając miedzy nimi deski. Uważam, że całkiem nieźle to wyszło :-)). Przez te już ponad trzy lata zamieszkiwania stryszku trochę się zmieniało, ale ogólnie większe zmiany to wycięcie kawałka ściany z drzwiami, okienko i oczywiście piecyk. Przy okazji tych rozwałek powychodziły różne różności, ale o tym innym razem bo teraz chcę się tylko cieszyć. Pozłoszczę się kiedy indziej ;-). Oto efekty moich działań :









Jak wyglądało wcześniej można zobaczyć na pierwszych stryszkowych zdjęciach. Wydaje mi się , że teraz jest lepiej :-)). Prze otwarcie na przedpokój pokój zyskał większą przestrzeń, nic nie ubyło, ten kawałek przedpokoju był wąski, a drzwi i tak nikt nie zamykał.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-).

czwartek, 1 sierpnia 2013

"zasadniczo to tylko żarówka :-)), ale..."

Lubię różne źródła światła. Na stryszku nie bardzo można było zaszaleć, bo projektant przewidział wyprowadzenie kabli tylko na ścianach . Po tych kilku latach wiem , że przy skosach boczne światło niekoniecznie jest najlepsze. W większym pokoju przy okazji rozbiórki ściany udało się inaczej poprowadzić kable, ale pokażę w swoim czasie, bo nadal namawiam się do malowania ;-). Zmieniłam też oświetlenie w kuchni. Nie każdemu podoba się żarówka na sznurku, ale mi i owszem. Kupiłam sobie dwie takie i bardzo jestem zadowolona, bo razem z bocznymi lampkami wreszcie dają takie światło jakie lubię.


Wisiały sobie czas jakiś dwie wzięte na próbę (sklep niewielki, więc właściciel ostrożny)  nie wzbudzając entuzjazmu w klientach i przyznam, że też nie od razu dokonałam zakupu, bo chociaż niepozorne to szczególnie tanie nie były. Na początku się wahałam bo wolałabym czerwone co chyba nikogo nie dziwi ;-), ale stwierdziłam, że w mojej "śmietnikowej"kuchni takie różne będę lepsze. Wcześniej miałam świetne reflektorki, niestety w sumie 200 W i trochę dawały po oczach. Teraz nawet jak używam wszystkich lampek to tylko 50 W, więc różnica zasadnicza. Lampki chwilkę już sobie wisiały, kiedy coś mi w główce piknęło i przypomniałam sobie, że dawno temu robiąc remont w pierwszym mieszkaniu własnymi rękami przykręcałam do kostki zamiast lampy właściwej żarówkę w oprawce. Zapłon to ja mam mocno spóźniony niestety. Udałam się do marketu budowlanego i odkrycie hi, hi, oprawek różnych pod dostatkiem, kabelki z pstryczkiem elektryczkiem i wtyczką gotowe. Wprawdzie w Przemyślu kabel w oplocie tylko do żelazka, więc chwilowo zadowoliłam się zwykłym bo raczki świerzbiły i mam lampkę przenośną prezentującą nieco chlewikowy "dyzajn", ale jestem zachwycona :-). Niewiele mi trzeba do szczęścia hi,hi. Oprawki z porcelitu niestety chyba na wykończeniu, kupiłam wszystkie jakie były czyli trzy. Te konkretne dodatkowo mają haczyk i można je łączyć w sznur, otwory na przewód z dwóch stron. W internecie znalazłam sznury w oplocie w kolorach jakie chcieć, więc kiedyś tam sobie sprawię.
A oto moja "chlewikowo-warsztatowa" własnoręcznie wykonana


Wystarczy, że w różnych miejscach wkręcę małe haczyki w deski sufitowe i lampka wisi gdzie mi się podoba. Niby nic takiego, a humor poprawia :-)
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.

poniedziałek, 29 lipca 2013

"cienka linia..."

Może jestem nienormalna, ale nie zaczynam dnia od stwierdzenia, że każdy kto stanie na mojej drodze myśli tylko o tym jak  mnie wykołować. Nie jestem, aż tak naiwna i zdaję sobie sprawę, że świat składa się z różnych istot ludzkich i nie każdy jest chodzącą dobrocią. Dostałam już nieźle po głowie, ale nadal wolę zakładać, że tych dobrych jest więcej.Po prostu nie umiem inaczej i nawet nie chcę. Sama staram się być przyzwoitym człowiekiem, miewam wzloty i upadki, ale się staram :-). Niestety coraz częściej się przekonuję, że dla niektórych przyzwoitość jest synonimem głupoty. To przykre kiedy robisz coś dla kogoś bezinteresownie, ze zwykłej ludzkiej życzliwości i musisz się z tego tłumaczyć. I w którymś momencie okazuje się , że wokół siebie masz ludzi, którzy mają cię za głupka. Oczywiście kiedy sami mogą skorzystać jest ok., ale i tak swoje myślą. Dzisiaj mam taki dzień (kolejny zresztą  :-) ), w którym doszłam do ściany i nie mam ochoty walić w nią głową. Dystans to jest coś, co jest dla mnie trudne do osiągnięcia, ale czas najwyższy się nauczyć. Nie da się żyć w zgodzie ze wszystkimi i właściwie po co? Wydawało mi się , że wszystkim nam czyli mieszkańcom kamienicy będzie zależało na poprawie warunków w jakich mieszkamy. Haha - pomyliłam się i to bardzo. Są tacy, którzy dostają wysypki na samą myśl o zmianach. Dzieją się rzeczy śmieszne i jednocześnie straszne. Wniosek - osoba taka jak ja absolutnie nie nadaje się do przewodniczenia wspólnocie - nie umiem wypracować właśnie dystansu. Za bardzo się przejmuję. Ale póki co jest jak jest i jak coś zaczęłam postaram się doprowadzić do końca. Może na tym końcu, dla niektórych będę wredną suką, ale dopóki widzę różnicę między przyzwoitością, a głupotą mam to w nosie. Podobno jutro wreszcie zaczynamy jeden z serii remontów. Mam nadzieję , że się uda i moja wiara w ludzkość nie padnie na twarz całkowicie i nieodwołalnie. Zobaczymy, a na razie moje w tym roku mało zróżnicowane "dachowce". Na tą pelargonię zawsze można liczyć, trzyma się mimo różnych zawirowań pogody.


na pierwszym planie moja skrzynka, dalej sąsiadki "zarażonej" dachowcem :-), to jedna z osób, które sprawiają, że nadal się trzymam.





Te drzewa powyżej domów to park miejski :-)). Kamienica jest w świetnym miejscu, szkoda, że niewiele osób potrafi to dostrzec i docenić.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.

czwartek, 18 lipca 2013

"nadal bardziej podwórko niz ogródek ;-)"

Zima w tym roku trochę dłużej potrzymała , a po ogromnych opadach śniegu podwórko wyglądało nieciekawie. Myślałam, że z zeszłorocznych roślin nic nie przetrwa. Coś tam jednak zaczęło się pokazywać i mimo postanowienia, że nawet palcem , tam nie ruszę jednak się ugięłam. Na tzw. dobry początek spędziłam na podwórku 5 godzin zbierając śmieci. W końcu do śmietnika daleko . Ale nic, pozbierałam, ogarnęłam, coś tam posadziłam i wyglądało to tak.
Na początku wiadomo nie za wiele roślinności, ale potem wszystko jakby postanowiło pokazać, że jednak chce rosnąć i błaga, żeby nie zostawiać odłogiem. Więc się starałam, zbierałam ohydne ślimaki,znajoma przytaszczyła cały worek różności ze swojego ogrodu, Mm aksamitki kupiła, sąsiadka stryszkowa też odwiedziła ogrodnika i wydawało się , że w tym roku to już będzie naprawdę ogrodowo bardziej niż podwórkowo. Wprawdzie bez szaleństw, bo różne roboty remontowe będziemy w kamienicy robić, więc nie ma co inwestować w zaplanowany ogród, ale jednak miło i przyjemnie. Po inwazji ślimaków , kupiłam nowe sadzonki, bo w końcu byle ślimak mnie nie pokona nawet jeśli występuje w ilościach hurtowych. Ale na ludzi nie ma sposobu. Ktoś się "zabawił"i polał rośliny czymś co je spaliło. Wyglądało to tak, jakby szedł sobie przez podwórko i machał butelką, w co trafił niestety padło. Wróciłam do domu i po prostu się poryczałam. O tym, że w ramach rozrywki ktoś podpalił tablicę ogłoszeń i wyraził swoją opinię o mojej skromnej osobie obelżywymi słowy wydrapanymi na ścianie korytarza to już nie wspomnę. Dla porównania widok jednej z roślinek przed i po

zostawiłam badylki, bo może korzenie przetrwały i roślina się odrodzi na następną wiosnę. Pierwsze zdjęcie jeszcze z wiosny, w momencie polewania była wielka i akurat zaczynała kwitnąć :-((.
Jak już się wyryczałam, wyzłościłam po raz kolejny kupiłam sadzonki. Tym razem najtańsze begonie, których nawet ślimaki nie jedzą :-). Szkoda mi tego co zostało zniszczone, ale rano poszłam podlewać i sama radość :-)) - dzisiaj zakwitła pierwsza lilia.



Nawiasem mówiąc jest wielką niespodzianką - kupiłam cebule, z których miały wyrosnąć półmetrowej wysokości ciemnoczerwone kwiaty,te jakby inaczej wyglądają hihi. Ale nawet sobie nie wyobrażacie jak się ucieszyłam. Pozostaje mi mieć nadzieję , że nikt jej nie załatwi.
Zdjęcia robiłam rano, bo jak tylko ludzkość zwlecze się z łóżek natychmiast przystępuje do "ozdabiania" podwórka praniem. Uporządkowałam też ostatni kawałek przy murze i posiałam coś co się nazywało "kwietna łąka". Wzeszło strasznie dużo roślinek, ale tylko trochę przetrwało, miedzy innymi nasturcja

Surfinię ślimaki obżarły do gołego badylka(wisiała na murze)i byłam pewna, że nadaje się już  tylko do wyrzucenia, ale jak widać się nie poddała :-)

I kilka zdjęć bardziej całościowych





Kłącza(albo karpy) tej rośliny przyniosła sąsiadka od kolegi z działki i może pomimo "twórczej" działalności ślimaków zakwitnie. W każdym razie trzymam kciuki.

I taka bardziej pozytywna wiadomość. Starsza pani z parteru ogrodziła sobie mały kawałek przy murze i też próbuje coś uprawiać. I gdyby takich było więcej to kto wie, może mielibyśmy takie podwórko przy kamienicy jak Hiszpanie. Zazdroszczę im tych podwórek-ogrodów z całego serca. I chyba jednak jestem niereformowalna bo już sobie  upatrzyłam kolejne roślinki u znajomej, jak tylko będzie je rozsadzać. I może ktoś mi powie, czy warto zostawić taką spaloną paproć?- jak ją sadziłam była naprawdę ładna i wyglądało, że się przyjęła, czy ma jakieś szanse na odrodzenie?
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku

wtorek, 16 lipca 2013

"czerwono-zielono czyli kuchenne ..."

Moja kuchnia prezentuje styl zwany "śmietnikowym" czyli skład rupieci dający po oczach kolorami, których jak mówią znawcy tematu nie powinno się łączyć w jednym pomieszczeniu ;-). Ale skoro tulipan na ten przykład jest czerwono-zielony i nikomu to nie przeszkadza, to ja sobie mogę mieć "tulipanową" kuchnię. Jak widać cierpię na brak umiaru w ilości posiadanych dóbr kuchennych. Co jakiś czas, jak już kiedyś pisałam przeprowadzam selekcję, ale efektów za bardzo nie ma, bo jak tylko coś ubędzie to zaraz inne przylezie.
Na początek kuchenne ptaszki






Młynki, ten żółty należał do Babci i nadal doskonale mieli kawę

Talerze na ścianie, hm te dwa zielonkawe pochodzą z końca XIX wieku i nadają się tylko do śmietnika, albo na ścianę :-)). Kupiłam je za 5 zł w sklepie ze starzyzną , wyszorowałam, przykleiłam zawieszki i uważam, że pięknie się prezentują. Te czerwonawe przybyły po małym wypadku, do którego sama się niestety przyczyniłam.

Biurowa szafka z Ikei zapewniła mi szufladki na różne kuchenne drobiazgi, które trudno upchnąć w kuchni bez szafek.

Między innymi du...relami obiekt kultu, na który zarobiłam pracując w Bieszczadach czyli KitchenAid. Marzy mi się jeszcze blender i może kiedyś...

Stół z pokoju, pełniący rolę biurka ciachnięty na pół wyemigrował do kuchni pod okno. Półki, które w pokoju stały na nim, teraz są pod nim :-). Trzeba je było ciut dopasować i na pewno można było zrobić to lepiej, ale to prowizorka bo w tym miejscu w przyszłym roku planuję odzyskać okienko , wyciąć kawał ściany i zabudować wnękę półkami przy okazji solidnie ocieplając ścianę.Wcześniej w tym miejscu stał regałek stworzony z półek kuchennych z poprzedniego mieszkania,który odziedziczyła sąsiadka. W jej mieszkaniu  idealnie wpasował się we wnękę i wypakowany książkami wygląda naprawdę dobrze.


Obrazki, stary zegar, formy piernikowe


Magnes - prawie misiu :-), raczej więcej nie będę robić filcowanek w foremkach

Jako podsumowanie mojego zamiłowania do rupieci : skrzydełka strychowego okienka wyczyściłam i wykorzystałam jako lusterka. Uważam, ze to wewnętrzne ma śliczne klameczki, aż się nie chce wierzyć, że kiedyś nawet na strychu robili coś takiego


I to tyle na dzisiaj. Następnym razem  pokój, w którym też odrobinkę się zmieniło :-), ale to dopiero jak się kopnę w to miejsce poniżej pleców i chwycę za pędzel.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.

niedziela, 14 lipca 2013

"bez tytułu, bo jakby był to chyba tylko o braku rozumu ;-)"

Dawno nie pisałam, wcale nie z braku chęci, a raczej kompletnego chaosu, który to chaos sama osobiście stwarzam wokół siebie. Jak już się chwaliłam mam piecyk i miałam też ścianę przed piecykiem, o którą wszyscy się obijali bo przejście pomiędzy było raczej dla osób jakby połówkowej postury. Niektórzy też ( nie ja !!!) postanowili sprawdzić gdzie tak naprawdę znajduje się okienko strychowe ukryte za ścianą, przed którą stał stół z półkami robiący za biurko me osobiste, oczywiście zawalony do granic możliwości. Pod stołem też różności się znajdowały. Póki co nie bardzo mnie ciekawość pchała do okienka z braku funduszy i jakoś mniej mi w drogę wchodziło niż ściana, więc mało mnie nie trafiło wiadomo co, kiedy jednego dnia po powrocie do domu zastałam dziurę w owej ścianie wyharataną i kawał drutu sterczący z dziury, który dawał możliwość otwierania okienka , a raczej przytrzymywanie go , żeby z nadmiaru radości, że zostało zlokalizowane nie spadło na podwórko przy okazji waląc kogoś w łeb. Nooo, po prostu wyleciałam z domu jakby mnie stado upiorów goniło. Musiałam jakoś zneutralizować żądzę mordu jaka mnie ogarnęła hihi. Ale co tam,wyjścia już nie było i trzeba było działać. Jestem więc kompletnie zrujnowana, ale nie posiadam już ściany i posiadam okienko. Okienko zostało zaanektowane przez koty, wprawdzie wielkie to ono nie jest, ale na poduchę z kocią osobą wystarcza :-).


Dobry człowiek roboty na kredyt wykonał, niestety materiały musiałam nabywać więc... Teraz powinnam to wszystko odpracować, ale nie ma lekko. O ile na początku prac remontowych byłam pełna zapału to poźniej jakoś mi przeszło. Stare okienko niestety poszło precz, na nowe czekałam trzy tygodnie. W końcu niby wszystko co dobry człowiek miał wykonać, już było zrobione i teraz nastała moja kolej. O, jakie miałam ambitne plany:malowanie, czyszczenie, sprzątanie na wysoki połysk itd. I nic, wstając rano planowałam, że dzisiaj to już na pewno to i tamto.I dalej nic, domki sobie szyłam



innymi pier....mi się zajmowałam, tylko w domu było coraz gorzej. Aż wreszcie powiedziałam sobie dość- już nie mogę na to wszystko patrzeć, nadszedł czas pracy. Zaczynam od kuchni. Pościągałam wszystko ze ścian, pomalowałam deski sufitowe, umyłam wszystko na moim prawie kredensie, a jest tam tego... i w momencie kiedy miałam owijać ów kredens folijką w celu obmalowania( bo innej opcji nie było, instalacja dożywotnia) coś mi tam w głowinie piknęło...i tu właśnie będzie o braku rozumu. Otóż tak mi podpasowało już posiadane okienko, że nabralam chęci na drugie w kuchni właśnie i nie tylko na okienko, ale nawet inne roboty "ścienne". Z przyczyn oczywistych zaplanowałam je na następne lato, więc malowanie akurat kuchni w tym roku mogłam sobie darować. Znowu mi się odechciało, chociaż kuchnię przy tej okazji wypucowałam. Teoretycznie w tym tygodniu maluję większy pokój hm...
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku ;-)