niedziela, 25 września 2011

"coś o Robaczku - jakby "

Chyba wszyscy znają wiersz Jana Brzechwy o Robaczku, który miał dość jabłek i postanowił wybrać się do miasta na befsztyczek. Nie bardzo mu wyszła ta wyprawa, w mieście też napotykał jabłuszka w przeróżnych postaciach. I tak samo ja , co sobie zaplanuję kilka dni do przodu to wszystko się wali i znowu "jabłka" zamiast czegoś innego. Chciałabym napisać zupełnie zwyczajny post, pokazać chociażby pozaczynane robótki, których mi się od wiosny nazbierało i ciągle czekają na dopracowanie, ale..........Ale normalnie zaczęło mnie już to wszystko co się dzieje przerastać. Najpierw mój własny organizm powiadomił mnie, że muszę przystopować , co skończyło się skierowaniem do szpitala. Było to w miniony poniedziałek. Skierowanie było lekko niesprecyzowane bo chirurgia łamana przez ginekologię, więc postanowiłam przemęczyć się jeszcze jeden dzień i najpierw odwiedzić mojego pana doktora ginekologa coby jednak bardziej konkretnie określił oddział. Tym bardziej, że na wtorek Mieszkanka "mieszkanka" miała zaplanowaną wizytę u ortopedy. Umówiłam się na wieczorną wizytę a o 14 wyruszyłyśmy ślimaczym krokiem do przychodni. Posiedziałyśmy kilkanaście minut , w tym czasie pielęgniarka uzupełniła dane w karcie, pojawił się lekarz , weszła pierwsza pacjentka a my zaraz po niej. Na początku wszystko było normalnie, opowieści z cyklu "tu mnie boli tam mnie strzyka" i nagle po prostu makabra. Matka zaczęła się krztusić i fajt z krzesła. Doktor przytomnie ją złapał , ułożył na podłodze i zaczął reanimację. Kazał pielęgniarce dzwonić po karetkę, ale zamieniło ją w żonę Lota, więc krzyknął na mnie. Udało mi się szybko dodzwonić , wyrecytowałam co się dzieje i gdzie jesteśmy i karetka przyjechała naprawdę szybko. W tzw międzyczasie pielęgniarkę odblokowało i pobiegła po pomoc. Przyszła druga z pompką i jeszcze jakiś doktor. Ortopeda cały czas reanimował, niestety bez żadnego efektu. Pojawił się lekarz z pogotowia z defibrylatorem ( w całej dużej przychodni kolejowej nie było żadnego) i dopiero po drugiej dawce prądu pojawił się jakiś zapis, więc zapakowali ją na nosze i do szpitala. Ja za nimi taksówką. W szpitalu akcja była szybka, zapytali tylko czy podpiszę zgodę na wszystko co muszą robić i zaczęło się czekanie. Podpisałam papiery i siedziałam . Wszystko to trwało jakieś 3 godziny. Potem pozwolili mi wejść na chwilkę na OJOK. No i dowiedziałam się tylko, że nie był to zawał, ale przytomności nie odzyskała, wszystkie czynności życiowe tylko dzięki maszynom.Dziecko przyjechało podtrzymać mnie na duchu i bardzo mi to pomogło. W czwartek zdecydowali się spróbować czy zacznie samodzielnie oddychać. Udało się, ale nie wiadomo czy czas między reanimacją a defibrylacją nie był za długi i czy nie będzie zmian w mózgu. W skrócie: w sobotę wstawili jej kardiowerter-defibrylator i wczoraj była już w miarę kontaktowa, nie wiem jeszcze jaki jest opis z tomografu, ale tak czy siak wróciliśmy do punku wyjścia pod wieloma względami. Nie wiem jak to nazwać kosmiczny pech?- czy kosmiczny fart?, bo gdyby to się stało na ulicy, albo w domu nie byłoby żadnej szansy, a tak Doktor Ortopeda uratował jej życie. I co tu dużo mówić powinnam spodziewać się nadal niespodzianek, bo wychodzi teraz tryb życia jaki prowadziła. Jeszcze tym razem się udało, ale limit cudów kiedyś się wyczerpie.
A ja dotarłam w końcu do lekarza w czwartek po południu, zbadał, a że miał wątpliwości, kazał mi w piątek rano przyjść na oddział coby jeszcze inny doktor się wypowiedział. Zdecydowali się obejrzeć mnie sobie od środka czyli jutro o poranku idę na laparoskopię a co dalej to się okaże. Optymistyczna wiadomość jest taka , że markery nowotworowe mam w normie mniej więcej, więc jestem dobrej myśli.
A tak poza tym to w Przemyślu początek jesieni jest piękny :-)). Wczoraj wracając ze szpitala nazbierałam sobie kasztanów. I jeszcze w biegu robię marmoladę z kabaczka, który dostałam w prezencie. Był wielki, żółty i ogólnie wielkiej urody i nawet miałam go uwiecznić . Miałam- to niestety właściwe słowo bo sobie o tym przypomniałam jak już był w garnku.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku i do następnego razu. Dziękuję za wszystkie wpisy pod poprzednim postem i przepraszam, że nie na wszystkie odpisałam.

poniedziałek, 12 września 2011

"spodziewałam się..., ale i tak mi przykro:-(("















Przepraszam za jakość zdjęć, ale jeszcze wczoraj wieczorem coś tam robiłam, i miałam czas tylko dzisiaj rano przed odebraniem matki ze szpitala. Naprawdę wygląda lepiej i kolory są jakby bardziej przyjazne oku ;-), ale trudno. W każdym razie spotkałam się li i jedynie z krytyką właścicielki. Żadne zaskoczenie bo nie liczyłam za bardzo na nic innego, ale i tak mi przykro. Miło byłoby usłyszeć zwyczajne malutkie "dziękuję, widzę , że się napracowalaś". No, ale.... Mimo wszystko, mam nadzieję , że mimo kiepskiej jakości zdjęć widać różnicę w stosunku do poprzedniego wpisu :-)).
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.
aaaaaaaaa jeszcze będzie zagospodarowana druga ściana w kuchni i na krzesłach są już kolorowe poduszki :-)

piątek, 2 września 2011

"tak było...."


W czwartek opuścił mieszkanie ostatni, że tak powiem wykonawca i praktycznie niewiele już zostało do zrobienia. Na razie powoli wypakowuję pudła z rzeczami :-)), a jutro mam zamiar uszyć poduszki i firanko-zasłonki. Nie pokazywałam wcześniej tych powalających urodą miejsca zdjęć coby nie zapeszyć. Nie ukrywam, że miewałam chwile zwątpienia, czy kiedykolwiek uda się nie tylko skończyć remont, ale też rezultat będzie zadowalający. Te marne 25 m powierzchni napsuło mi krwi i niejeden raz podniosło ciśnienie. Niestety nie zrobiłam zdjęć obiektu przed demolką, ale jakby lepiej nie wyglądał, więc strata niewielka. Ciągle za czymś biegałam i jak mnie w końcu dopadło przypomnienie panowie już się nieco rozszaleli. Etap rozbiórkowy poszedł najsprawniej, później już bywało różnie i nie wszystkie przyczyny opóźnienia były obiektywne. No, ale wreszcie finał i nie ma się co oglądać. Oczywiście są różne niedoróbki, których nie widać na pierwszy rzut oka, niemniej ja o nich wiem i ciśnienie nadal mi skacze biorąc pod uwagę koszt tego "niewielkiego remonciku", którego wymagało mieszkanie według byłego właściciela. Tak naprawdę było okropne i jedyną jego zaletą było położenie. Zadatkowałam mieszkanie w momencie kiedy wyglądało, że będę musiała non stop zajmować się matką. Jak już pisałam przywiozłam ja z Łodzi w stanie całkowicie leżącym i nikt nie dawał wielkiej szansy na poprawę, ale po dwóch kolejnych pobytach w szpitalu przemyskim, pilnowaniu diety, leków i ćwiczeniach matka samodzielnie chodzi i może zadbać o siebie w podstawowym zakresie. Tak więc dostała następna szansę od losu a co z nią zrobi to już będzie jej wybór. W tej chwili jest na oddziale rehabilitacyjnym, więc wróci do nowego mieszkania na własnych nogach i na tyle zdrowa na ile może być osoba prowadząca taki tryb życia.


Mieszkanie to jedno pomieszczenie, które zostało podzielone ścianą działową. Jak to wyglądało widać , więc nie będę się rozpisywać. W każdym razie po owym podziale ktoś tam jakiś czas mieszkał, ale na pomalowanie kuchni już mu nie starczyło inwencji. Wyczerpał się całkiem tworząc łazienkę, która była prawdziwie kuriozalna.


ten otwór przy suficie miał być wentylacyjny, ale przy bliższych oględzinach okazało się , że to po prostu dziura w murze, w którą wstawiono kolanko hydrauliczne i zamontowano wiatraczek !!!- taki wynalazek

ściana dzieląca kuchnie od łazienki, dodam , że do owej jakby kuchni wchodziło się bezpośrednio z korytarza. Dobrze chociaż, że od klatki schodowej mieszkania oddzielone są jeszcze dodatkowym korytarzykiem z drzwiami.

początek działań





a to przecudnej urody parkiet, który moja znajoma kazała mi ratować za wszelką cenę, no parkiet był pierwszą z szeregu "niespodzianek"
mianowicie pod spodem, miedzy innymi dzięki rewelacyjnie odprowadzonym rurom z łazienki był tak zasilany wodą , że wyhodował się tam wielkiej urody grzyb, powodując próchnienie odeskowania i niestety części legarów.



Mam nadzieję, że jesteście ciekawi jak to "urocze" miejsce wygląda teraz :-)). Chyba całkiem nieźle, ale mówiąc szczerze gdybym wiedziała co mnie czeka nie dotknęłabym tego mieszkania nawet kijem hi hi.
Pozdrowienia ze stryszku.