poniedziałek, 26 października 2015

"rupieć"

Poszukując swetrów do przetworzenia na kolejny kocyk/pled  w miejscu  zwanym "London" wynalazłam przecudnej urody prawidła. Nie wiem ile wiosen sobie liczą, ale tak na oko niemało. Jakby ktoś wiedział cokolwiek w tym temacie mam nadzieję, że się podzieli wiedzą ;-).

i jeszcze jedne

Wiem, że to rupieć ;-), ale co zrobię, jak lubię. Zapłaciłam po 5 zł za parę, więc się nie zrujnowałam na ten zakup, a radości miałam sporo. Wyszorowałam i nawoskowałam drewniane części, metalowe podobają mi się takie jakie są. Wykorzystam je ku ozdobności na deseczce z ramy okiennej przygotowanej specjalnie w celu wieszania rupieci.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku


czwartek, 15 października 2015

"granny square - tak jakby ;-) "

Od jakiegoś czasu wróciła moda na szydełkowe patchworki czyli granny square. Wykonanie takiej rzeczy w moim przypadku klasyfikuje się w kategorii - niedostępne. Ilość elementów składających się na pled mnie przerasta. A coś o tym wiem bo w dość zamierzchłej przeszłości podjęłam taką próbę. Szybko mi przeszedł zapał, głównie dlatego, że kwadraty wychodziły mi cośkolwiek koślawe. Moje umiejętności szydełkowania są bardzo podstawowe i najlepiej mi wychodzi jak żadnych wzorów liczyć nie trzeba. Niektóre granny square są dosyć skomplikowane jak na moje oko, więc odpadają. Ale, ale pooglądałam sobie obrazki googlowe i znalazłam coś dla szydełkowej niemoty.  Kwadrat sztuk jeden czyli najprostszy podstawowy wzór  w wersji XXL. Stwierdziłam, że z takim to sobie poradzę, a na dodatek nie wymaga jakiegoś specjalnego angażowania umysłu i można przy robótce oglądać film, albo słuchać książki, albo po prostu siedzieć bezmyślnie jakby się miało taka akurat potrzebę  Cały ten pęd wziął się był z faktu , że nabywając materiał kocykowy, czyli swetry w cenie 1 zł za sztukę na poprzednią robótkę nie miałam pojęcia ile będę potrzebowała tego dobra . I zostały mi 4 niewykorzystane sztuki. Nie wiem czy to wystarczy, ale zaczęłam i nawet szybko się robi. Dziś pierwsze zdjęcie czyli czerwony sweterek już zrecyklingowany
Robi się to od środka i co mnie szczerze cieszy jest bardzo proste. Dzieło sztuki z tego nie wyjdzie ale przyjemny pledzik na pewno ;-). Następny kolor będzie jak się łatwo domyślić w moim przypadku zielony. Jak tylko przetworzę wrzucę zdjęcie czyli c.d.n.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-)
Ciąg dalszy nastąpił, zielony sweterek wyrobiony i nowy kolor zaczęty. Z tym beżowym mam trochę zabawy. Pojedyńczo za cienkie, podwójnie za grube, więc muszę rozdzielać nitki. Taka uroda recyklingu. Ale za to zamiast zaśmiecać środowisko, sweterki zyskują drugie życie w, że się tak sama pochwalę całkiem ładnym i praktycznym wydaniu.


Jeszcze do końca nie zdecydowałam, bo zobaczę ile rzędów wyjdzie z beżowej włóczki, ale chyba taka wielkość mi wystarczy. To jest fajna robótka i już planuję co spruje z moich własnych zasobów swetrowo-szalikowych. Wygląda na to, że w tym roku prezenty gwiazdkowe w moim wydaniu będą zdominowane przez kocyki  różnorakiego autoramentu ;-).
Pozdrowienia ze stryszku.
I jeszcze diagram kwadratu :-)
Ten jest najprostszy i idealnie się nadaje do zrobienia jednego wielkiego.

wtorek, 13 października 2015

"koty mają się dobrze :-)"

Koty to modele nie zawsze współpracujące. Zwykle jak któryś robi coś interesującego to zanim złapię aparat już go nie ma. Wiec kilka takich fotek z doskoku.
Gacuś - strażnik domowego ogniska :-)
Antosiek w okienku - prezentacja jak kot wygląda od spodu
pełna obsada w sypialni - Gacuś jak zwykle śpi, Czarni jeszcze czuwają
 Gacuś o poranku - będę tu spał, proszę nie ścielić
chłopcy - małe przytulanko
Norka - wiem, że jeszcze  daleko do obiadu, ale jestem już bardzoooooooo głodna
Antosiek - leżę tu, żeby te duże nie zapomniały o kocim obiadku
Gacuś - ulubiona czynność czyli śpię
Na wiekszości zdjęć jakie usiłuję zrobić kocim draniom pojawiają się w charakterze zmaz. Nie raczą poczekać w spokoju. Szczególnie Antosiek, który uważa, że kot stworzony jest do biegania, albo Norka, która do perfekcji opanowała sztukę ukrywania się. Najmniej ruchliwym obiektem jest Gacuś, który jest mistrzem świata w spaniu :-) Śpi gdzie mu fantazja akurat przyjdzie. Budzisz się w środku nocy ze skurczem w łydkach , nie możesz ruszyć nogami bo jak się okazuje leży na nich 7 kg bezwładnego kota pogrążonego w głębokim śnie. Czarni za to uprawiają zapasy o różnych porach i czasem budzisz się bo przelatuje po tobie koci pociąg. Różne rozrywki uprawiają, niekiedy doprowadzają mnie do białej gorączki, ale nie wyobrażam sobie życia bez nich.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.

niedziela, 4 października 2015

"mała robótka "

Żeby nie było wątpliwości owe korki to owoc wieloletniego zbierania, a nie efekt mojego nagłego upadku moralnego, aczkolwiek nie ukrywam, że w konsumpcji dobra zakorkowanego uczestniczyłam z ochotą :-).
Wprawdzie do żadnych większych robót się nie nadaję, ale mogę się zajmować pierdołkami, które nie wymagają sił fizycznych, ani też nie da się ukryć umysłowych ;-). Korki leżały sobie w pudle w ilościach sukcesywnie wzrastających bez żadnego celu gromadzone. Ale korek wiadomo produkt naturalny i jako taki plasujący się w kategorii : "grzech wyrzucić, kiedyś wykorzystam". "Kiedyś" wreszcie nadeszło i oto pewnego poranka postanowiłam spędzić dzień bardziej produktywnie niż tylko oddając się z lubością lekturze "Świata Czarownic", który to cykl przypomniałam sobie w ilościach hurtowych. Stwierdziłam, że produkta potrzebne do wykonania tablicy korkowej posiadam i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby takową sobie zrobić likwidując przy okazji część uzbieranego dobra. W domku byłam sama o żadnych piłowaniach i szlifowaniach mowy nie ma, więc zaczęłam robótkę od tzw.dupej strony bo jak już mi się zachciało tej tablicy to nie było mowy, że spokojnie poczekam, aż mąż wykona ramkę, którą sobie przykleję do kawałka płyty pilśniowej i.t.d. Logiczne myślenie nie miało tego dnia dostępu do mojej głowiny, tak więc najpierw sobie w spokoju i z dużą dozą przyjemności (bo tak dobrze mi idzie ha ha) przyklejałam korki do płyty. Gabaryt korków wcale, a wcale nie był jednakowy co zaowocowało pewnymi nierównościami. Tak sobie przyklejałam i przyklejałam nie przejmując się zbytnio, bo wszak ręczna robota doskonała być nie musi. Niestety mąż przymuszony po powrocie z pracy do wykonania ramki więńczącej "dzieło"był zgoła odmiennego zdania. Wyraził to w słowach brutalnych dopasowując ramkę na korytarzu. Udawałam, że nie słyszę, radio grało, koty biegały to jakby nie musiałam słyszeć słów kalających me uszy niewieście. Chyba z zemsty skręcił deseczki ogromnymi wkrętami, mimo że przygotowałam dopasowane rozmiarem hi hi. Efekt końcowy jest delikatnie mówiąc z lekka krzywy, a ramka zamiast płyty trzyma się korków, ale nie bądźmy drobiazgowi. Wisi i korki nie odpadają, a że raczej nie planuję walić nią po głowie niczego nie spodziewającej się ludzkości nie powinna się rozpaść ;-).

Po namyśle jednak stwierdzam, że jak jeszcze raz najdzie mnie ochota na sporządzenie tablicy korkowej zrobię to we właściwej kolejności ;-).
Pozdrowienia ze stryszku.
dopisek:
Kwestia walenia po głowie wyszła z faktu jaki zaistniał na kamienicznym korytarzu, kiedy to jeden pan walił naszą wspólnotową tablicą ogłoszeń drugiego pana po głowie, co zapewne wielkiej szkody owej głowie nie uczyniło, ale tablica odeszła była bezpowrotnie. Działanie owe miałam okazję oglądać na monitoringu odpalonym po znalezieniu żałosnych szczątków. Muszę przyznać , że pan walił z zapałem, co zaowocowało przystrojeniem walonego w jakby kołnierz. Widać w pewnych kręgach taka moda panuje czy cóś ;-).

piątek, 2 października 2015

"o "nagrobku"czyli waleniu głową w mur"

Od razu na wstępie zaznaczam, że tytuł nie ma nic wspólnego z obecnym stanem mego ciała, za to bardzo dużo ze stanem ducha. Jeżeli  przedstawić naiwność jako drabinę to ja siedzę na najwyższym szczeblu, a jeżeli jako głupotę to też osiągam wyżyny. O co chodzi? -otóż o nasze kamieniczne podwórko. Osoby , które tu bywają ku mojej radości pamiętają zapewne, że postanowiłam  zadbać nieco o dostępny nam skrawek ziemi. Nie spotkało się to z entuzjazmem pozostałych mieszkańców, a nawet w niektórych przypadkach z otwartą niechęcią. Karmiłam się nadzieją (jak wiadomo powszechnie matką głupich), że może chociaż jedna osoba wspomoże moje starania. Nie doczekałam się niestety, a minęło 5 lat. W tym roku jeszcze przed operacją zrobiłam na podwórku ile zdążyłam. Wyrwałam chwasty, powsadzałam roślinki, zaczęłam przygotowywać kawałek przy murze i na tym się skończyło bo jak pojechałam do Krakowa na konsultacje to do domu wróciłam po prawie 6 tygodniach w stanie mało nadającym się do  kontynuowania upraw ogrodowych. Nadal nie bardzo się nadaję, chociaż już chwilkę na podwórku spędziłam. W tym czasie mąż podlewał roślinność powiadomiony , że gdybym zeszła z tego świata pojawiać się będę jako duch straszący . Więc pomimo suszy co miało zakwitnąć zakwitło, ale też chwasty osiągnęły rozmiary co się zowie. Wiadomo było, że się nie migam od robót gruntowych, tylko uciekam ile sił w nogach przed panią z kosą, ale i tak nikt na podwórku palcem nie ruszył :-((. A byłoby tak miło gdyby chociaż jedna osoba pomyślała, jakie to byłoby dla mnie wsparcie, że zależy mi na tym badziewnym skrawku ziemi. Wprawdzie nowi mieszkańcy wyrazili chęć pomocy, ale na razie zrobili jedynie to:
gruz z remontu mieszkania leży sobie pod murem ku ozdobności zapewne, w końcu nie mnie osądzać co się komu podoba
Ale tak naprawdę pokonał mnie "nagrobek". Powstał jakoś tak w czasie mojej ostatniej wycieczki do  Gliwic. Dostałam z domu sms zaczynający się od "tylko się nie denerwuj". Nie lubię takich, wiadomo, że od razu się zdenerwuję ;-), ale byłam już nieco przygotowana na fakt zaistnienia "nagrobka". Powstał jako miejsce spoczynku dla motocykla, który postanowił sobie nabyć sąsiad. I niech nabywa, ja mu nie wróg, ale dlaczego wykonał"nagrobek" na kamieniach z piaskowca, które ułożyłam i miedzy którymi rosły rośliny ??? Wprawdzie chwilowo zachwaszczone, ale jednak jeszcze nie oddaliłam się w zaświaty i można było domniemywać, że wcześniej czy później ten stan się zmieni. Poza tym czy na całym podwórku nie było innego miejsca???
Walnęłam głową w mur i siadłam na tyłku. Ucho w dzbanku się urwało. Czara się przepełniła. Okazało się , że nie tylko nasi kamieniczni menele maja w d...e to co robię, ale inni sąsiedzi też. Zapewne przez cały ten czas pukali się w czoło i w domowych pieleszach naśmiewali z "głupiej Marysi". Gdyby było inaczej przyłączyli by się do "czynu społecznego" i ten kawałek ziemi wyglądałby inaczej.
Panie i Panowie oficjalnie oświadczam, że odpuszczam. W miarę sił i możliwości uporządkuję roślinność przed jesienią z szacunku do mojej własnej pracy. A potem niech króluje włoski dizajn, gruz, pety, psie kupy i inne śmieci .
A żeby nie kończyć tym mało optymistycznym akcentem na dach zawitała jesień :-))

Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-))