niedziela, 27 grudnia 2015

,,moje szpitalne dokonania robótkowe ,,


Mam nadzieje ze coś widać bo fotki wieczorne i telefoniczne. Zrobiłam jeszcze trochę kolorowych srodeczkow, niestety skończyły mi się białe nici. Ale już wysłane. Jeżeli nie przepadną gdzieś w szpitalnych kazamatach będę  miała znowu coś do roboty. Jestem zadowolona bo to moje pierwsze kwadraty i wyglądają całkiem dobrze. Serdeczne pozdrowienia.

sobota, 19 grudnia 2015

,, Cyberknife czyli Hannibal Lecter w drodze na Marsa ,

Wreszcie w klinice. Jestem napromieniana metodą potocznie zwaną ,,nóż cybernetyczny,, aczkolwiek z nożem nie ma ona nic wspólnego. Leżę sobie z maską na twarzy a właściwie całą głową mocno unieruchomioną a robot nade mną porusza się w różne strony wydając  przy tym potępieńcze dźwięki.  Wygląda to dość kosmicznie. Cała rozrywka trwa około 90 min. Spędzam je nieruchomo czując się  jak Hannibal Lecter bo z maski wystaje mi jedynie nos. I jestem okropnie przerażona bo rdzeń tuż tuż, a to jednak fotony a nie protony. Doktor twierdzi że napromienianie rdzenia zostało zminimalizowanie ale... Dwie frakcje za mną jeszcze cztery przede mną. Jak wszystko się uda powinnam 31 grudnia wyjść ze szpitala. Czy zadziałało okaże się za mniej wiecej trzy miesiące. Mam dużo czasu więc dziergam kwadraty. Wyciągnęłam z pudła muliny i koronek pozostałe z czasów kiedy coś tam haftowalam. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Serdeczne pozdrowienia tym razem ze szpitalnego łóżka.

niedziela, 22 listopada 2015

"wielki kwadrat nr 2 gotowy :-)) "

Opętanie "wielkim kwadratem" trwa nadal.
Drugi pled/kocyk jest nieco mniejszy od tego pierwszego (choć w zupełności wystarcza, żeby się nim owinąć) i jak widać ciemniejszy. Zrobiłam też dwa wierzchy do poduszek w kolorze czerwonym, ale jeszcze nie uszyłam. Szczerze mówiąc mogę się skupić tylko na szydełku. Więc, więc zaczęłam kolejny, tym razem  zainspirowany kolorowym światem firmy Rice. I to na razie tyle, c.d.n. ;-).
Oto nr 2


Bardzo jestem z siebie dumna. Przetworzyłam okropna bezsilność, stres i frustracje w coś pożytecznego.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.


środa, 18 listopada 2015

"Klinika Onkologii, Radioterapii i Chemioterapii w Gliwicach czyli paranoja ma się dobrze c.d."

Ustalony termin konsultacji 18 listopad 9 rano. Wyjazd 17 listopad 5 rano jedynym autobusem jadącym przez Gliwice. Czas jazdy 7,5 godz., cena biletu 60 zł. Hotel niedaleko kliniki klasy bardzo średniej 130 zł doba. Powrót - mam "szczęście"od 18 XI do 12 XII pociąg relacji Wrocław-Przemyśl o 13.29 jedzie przez Gliwice, przyjazd około 21.15. Jak nie zdążę autobus o 18. Zdążyłam, koszt 62 zł. Pozostałe koszty, komunikacja miejska, jakieś jedzenie, w sumie około 350 zł.  A co pomiędzy?
8.30 - czekam na konsultację
około 9 dowiaduję się , że konsultacja przełożona na 10-10.30 bo zmarł ojciec Pani Sekretarki i wszyscy udają się na pogrzeb. Wracam do hotelu , wymeldowuję się i z powrotem do kliniki.
9.45 -czekam na konsultację
11- zostaję poproszona, tym razem do gabinetu. Zamiast Profesora, który zlekceważył umówionych pacjentów i zrobił sobie wolne inny doktor, jak się okazuje Docent Zastępca + Młody Doktor, na którego spadł jakże uciążliwy obowiązek zajmowania się moim "przypadkiem". DZ jak się okazuje kompletnie niezorientowany w "przypadku"zadaje pytania typu :jakie miałam objawy i kto zrobił operację. Jak również czy się zgadzam na radioterapię. Hm, jestem tam czwarty raz, nie bardzo mam inne wyjście więc pytanie raczej zbędne. DZ postanawia, że jak już jestem to zostanę poddana procedurze czyli zrobienie maski, tomograf do kompletu i rezonans. W przyszłym tygodniu doktory obejrzą, obgadają i postanowią czy ewentualnie można coś w moim "przypadku" zdziałać, bo jak wiadomo bliskość rdzenia utrudnia jakiekolwiek działanie lecznicze. Konkretów brak jak zwykle.
Udaję się z MD do modelarni, gdzie niestety niestety dowiadujemy się , że z "procedury" nici albowiem awaria jest i ani tomograf ani rezonans nie działają. Następny termin 25 listopad. czyli od nowa wydatki i wielogodzinne podróże, że o upływającym czasie nie wspomnę.
Przy okazji na moje pytanie czy doktory nie wiedziały, że przy metalowym implancie terapia protonowa jest niemożliwa dowiaduję się , że nie wiedziały bo !!! nie rozpatrywały terapii pod tym kątem. Brak mi słów.
Kolejny raz usłyszałam też pytanie czy mam kartę szybkiego leczenia onkologicznego. Kolejny raz odpowiedziałam, że nie mam. Najpierw konsternacja, a potem odkrywczo MD stwierdził, że tylko w przypadku złośliwego nowotworu się takową dostaje. Ja z lekkim zdziwieniem : ale panie doktorze na wyniku z badania histopatologicznego jest wyraźnie napisane, że nowotwór złośliwy. Doktor się zacukał i nie podjął tematu, a ja się zastanawiam czy ktokolwiek w tej klinice zapoznał się z moją dokumentacją?
Tak sobie myślę, że z tymi protonami to mnie spławili. Mogli wcześniej sprawdzić, czy w razie gdyby Bóg zwany NFZ nie sfinansował mi protonów to byłaby możliwość zastosowania Cybernoża. Tak dla zaoszczędzenia czasu na później, bo żadnej gwarancji owego sfinansowania nie było. W przypadku struniaka protony skuteczniejsze, ale warto wiedzieć czy jest inna alternatywa w razie gdyby się nie udało.
Śmiać się czy płakać? - wybrałam śmiech bo podobno lepszy dla zdrowia, ale ile razy jeszcze dam radę się śmiać?
Jaką mam gwarancję, że w przyszłym tygodniu będzie inaczej? bardziej profesjonalnie i z myślą o pacjencie?
Czy każdego tak traktują, czy ja jestem jakoś "uprzywilejowana", bo nie przeszłam przez gabinet  kolejnego Boga-Profesora , tylko pojawiłam się ze skierowaniem z innego centrum radioterapii?
Mam złośliwy nowotwór kręgosłupa szyjnego i ogólnie czuję się średnio. Nie mam już siły na te niekończące się pseudo konsultacje. Czy specjalnie tak robią żeby ludzie się poddawali i rezygnowali?
Pozdrowienia ze stryszku
dopisek
Z rzeczy bardziej pozytywnych to skończyłam drugi "wielki kwadrat". Jak ciut ochłonę to zrobię zdjęcia :-).
Pospacerowałam trochę po Gliwicach i nawet mi się podobało, chociaż wolałabym inne okoliczności przyrody.

czwartek, 12 listopada 2015

"dlaczego nigdy nie zagłosuję na PIS"

I znowu coś mi kliknęło rano w głowie i chociaż jak dotąd tylko raz politycznie się wypowiedziałam w tym miejscu to po prostu mi się przelało. Słuchałam rano jak zwykle trójki i gościem był kandydat na marszałka senatu. Jak większość przedstawicieli Jedynie Słusznej Partii tokował z samozadowoleniem nie odpowiadając na pytania miedzy innymi w temacie wczorajszych marszów. Marsze były zadziwiająco spokojne w porównaniu do tych z lat poprzednich co oczywiście zdaniem kandydata było wynikiem dążenia do jedności narodowej , zasypywania podziałów i inne takie propagowanych aktualnie przez JSP.  Jako przyczynę poprzednich zamieszek podał taki powód, że szczeka mi opadła. Otóż mianowicie winien tychże był Prezydent Komorowski, który organizował kontrmarsze. Ja tam prosta kobieta jestem i chociaż Prezydent Komorowski nie był z mojej bajki wydaje mi się , że skoro został wybrany w prawomocnych wyborach  miał jak najbardziej prawo do organizowania obchodów świąt wszelakich wedle uznania. Ale widać według JSP, która po mistrzowsku opanowała wywracanie kota ogonem bardziej prawomocne niż prezydenckie były obchody w tym marsze "innych". Osobiście mam zgoła odmienne zdanie na temat "marszowych burd" i różnych działań , które do nich prowadziły. Odmienność zdania wynika miedzy innymi z tego, że mieszkam w pobliżu stadionu i widzę co się dzieje w okolicach meczów. Dla niektórych jednostek możliwość rozróby ze stosunkowo małą możliwością odpowiedzialności i jeszcze pod hasłem "patrzcie jaki ze mnie patriota" jest nie do odparcia.
Słuchając wczoraj przemowy Prezesa JSP zaczęłam się zastanawiać czy może na terenie naszego kraju były ostatnio prowadzone jakieś działania wojenne, które mi umknęły skoro kraj w fatalnym stanie i wymaga odbudowy.
 Prezydent wyraził wczoraj pogląd, że w przyszłym roku wszyscy Polacy pójdą w jednym marszu. Na jakiej podstawie ma taką nadzieję się pytam? Jak na razie nie zrobił nic by podzielonych połączyć, a nawet wręcz przeciwnie robi wszystko by rów pogłębić. Czy wobec tego powinnam okazywać szacunek człowiekowi, który nie szanuje prawomocnie urzędującego Premiera? Osoba sprawująca urząd nie musi się Panu Prezydentowi podobać, ale dopóki go sprawuje obowiązkiem Prezydenta jest współpraca. Jaki przykład daje On obywatelom zachowując się w taki sposób? Prezydent ma być dla wszystkich. Czy zgubił szacunek dla obywateli swojego kraju i demokracji ?, a może uważa, że tylko wybrana część owych obywateli zasługuje na jego uwagę ?. Czyżby pomylił wybory i zamiast wystartować na prezesa JSP wystartował na Prezydenta Rzeczypospolitej ? Czy nie wie, że demokracja oznacza różnorodność ? Nie wie, że przewodzenie Narodowi wiąże się z  poszanowaniem różnych poglądów i postaw i wymaga umiejętności kompromisu ? Czy mam się czuć gorszym obywatelem bo mam inne poglądy niż Pan Prezydent i JSP ?, czy w efekcie zostanę uchodźcą we własnym kraju?
Zastanawiam się też czy tłum starszawych osób wrzeszczących "nie damy się zapłodnić in vitro"ma choćby malutkie pojęcie o czym wrzeszczy? - osobiście nie miałam pojęcia , że jest jakiś plan dotyczący zapładniania na siłę i to osób w wieku raczej nie sprzyjającym zapładnianiu w jakiejkolwiek postaci.
Czy Polacy mieszkający w innych krajach będą wdzięczni  "narodowcom" wrzeszczącym Polska dla Polaków , kiedy mieszkańcy tamtych krajów powiedzą - Polacy Polska jest tylko dla was wracajcie do siebie nie chcemy was tutaj ?
Mam mieszane uczucia w sprawie uchodźców, głównie dlatego, że przeraża mnie wielkość tej wędrówki ludów i tego co się będzie działo, kiedy nie znajdą w Europie tego czego oczekiwali. A raczej nie znajdą. Ale kompletnie nie wyobrażam sobie tego , że idę w marszu narodowców i wywrzaskuję te okropne hasła.
Skąd mam wiedzieć czy jeden z takich ludzi nie pobije mnie na ulicy bo dojdzie do wniosku, że mu się nie podobam i nie spełniam jego standartów rasowych?
To wszystko już się zdarzyło, nienawiść rasowa, rządy różnych JSP i ich Prezesów. Czy niczego się nie nauczyliśmy? Czy naprawdę Prezes JSP ma prawo stawiać znak równości między sytuacją Polski po odzyskaniu Niepodległości i sytuacją jaką mamy dzisiaj?
Mogłabym takie pytania zadawać bez końca i zapewne odpowiedzi byłyby różne w zależności od sympatii odpowiadających. A byłoby tak miło, gdyby nowi kandydaci na rządzących zamiast wykrzykiwać o Polsce w ruinie powiedzieli : dokończymy to dobre co zaczęli nasi poprzednicy, i dołożymy dużo od siebie. Zrobimy ile zdołamy, żeby poprawić życie biedniejszych. Skorzystamy z tego co proponują inne kraje i zaprosimy do skorzystania z naszych doświadczeń. Ale nie, tak się nie da. Musi być tak, że tamci byli najgorsi  i wszystko zrujnowali. Teraz musimy naprawiać, odbudowywać, a co z obiecanek nie wyjdzie to nie będzie nasza wina tylko tamtych bo oni żli ludzie byli.  My najlepiej wiemy jak ludzie mają żyć , w co wierzyć co myśleć, mówić, czego słuchać i co oglądać. Kto nie z nami ten wróg. Dlatego nigdy nie zagłosuję na PIS.
Nie godzę się na to. Chcę myśleć i żyć po swojemu i  móc odnosić sukcesy i popełniać błędy na własny rachunek i własną  odpowiedzialność. I chcę czuć się dobrze w moim kraju, w moim , a nie jak powiedział Prezes JSP " w tym kraju". Ci co dzisiaj odeszli byli bardzo dalecy od doskonałości, ale przynajmniej nie wzbudzali strachu jaki zaczynam odczuwać słuchając tego co mówią następcy. Tym bardziej, że pamiętam jak rządzili wcześniej.
Smutno mi.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.
dopisek:
to są moje przemyślenia i nie oczekuję, że inni będą myśleli podobnie, oczekuję jedynie poszanowania prawa do ich wyrażania.

wtorek, 3 listopada 2015

"niezbyt dobre wieści, a nawet całkiem ..."

Dostałam odpowiedź z Ośrodków Protonoterapii w Monachium i Pradze. Obydwa Ośrodki odmówiły leczenia :-((. A dlaczego to zrobiły ? - otóż protonoterapia jest niemożliwa przy metalowym implancie. Mam tylko jedno pytanie : czy lekarze w Polsce o tym nie wiedzą?. Wprawdzie u nas protony jeszcze w powijakach, ale lekarze jeżdżą po świecie, wymieniają doświadczenia i co z tego wynika ? - jak widać niewiele. Jestem zdołowana. Znowu bez sensu straciłam kilka tygodni. Co dalej robić nie wiem. Dzwoniłam do Gliwic i mam znowu dzwonić w czwartek, może coś wymyślą...
Pozdrowienia ze stryszku

niedziela, 1 listopada 2015

"mój pierwszy kwadrat granny square XXL skończony ;-) "

Skończyłam i nawet zaczęłam następny. Na pewno zrobię więcej . Robótki szybko przybywa i chociaż do pledu z wielu kwadratów nadal daleka droga to i tak jestem zadowolona :-).



Teraz zaczęłam następny na drugie łóżko. Na zimowe wieczory będzie jak znalazł. Będzie miał więcej kolorów. Takie sprzątanko w koszu z resztkami włóczek.

Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.

poniedziałek, 26 października 2015

"rupieć"

Poszukując swetrów do przetworzenia na kolejny kocyk/pled  w miejscu  zwanym "London" wynalazłam przecudnej urody prawidła. Nie wiem ile wiosen sobie liczą, ale tak na oko niemało. Jakby ktoś wiedział cokolwiek w tym temacie mam nadzieję, że się podzieli wiedzą ;-).

i jeszcze jedne

Wiem, że to rupieć ;-), ale co zrobię, jak lubię. Zapłaciłam po 5 zł za parę, więc się nie zrujnowałam na ten zakup, a radości miałam sporo. Wyszorowałam i nawoskowałam drewniane części, metalowe podobają mi się takie jakie są. Wykorzystam je ku ozdobności na deseczce z ramy okiennej przygotowanej specjalnie w celu wieszania rupieci.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku


czwartek, 15 października 2015

"granny square - tak jakby ;-) "

Od jakiegoś czasu wróciła moda na szydełkowe patchworki czyli granny square. Wykonanie takiej rzeczy w moim przypadku klasyfikuje się w kategorii - niedostępne. Ilość elementów składających się na pled mnie przerasta. A coś o tym wiem bo w dość zamierzchłej przeszłości podjęłam taką próbę. Szybko mi przeszedł zapał, głównie dlatego, że kwadraty wychodziły mi cośkolwiek koślawe. Moje umiejętności szydełkowania są bardzo podstawowe i najlepiej mi wychodzi jak żadnych wzorów liczyć nie trzeba. Niektóre granny square są dosyć skomplikowane jak na moje oko, więc odpadają. Ale, ale pooglądałam sobie obrazki googlowe i znalazłam coś dla szydełkowej niemoty.  Kwadrat sztuk jeden czyli najprostszy podstawowy wzór  w wersji XXL. Stwierdziłam, że z takim to sobie poradzę, a na dodatek nie wymaga jakiegoś specjalnego angażowania umysłu i można przy robótce oglądać film, albo słuchać książki, albo po prostu siedzieć bezmyślnie jakby się miało taka akurat potrzebę  Cały ten pęd wziął się był z faktu , że nabywając materiał kocykowy, czyli swetry w cenie 1 zł za sztukę na poprzednią robótkę nie miałam pojęcia ile będę potrzebowała tego dobra . I zostały mi 4 niewykorzystane sztuki. Nie wiem czy to wystarczy, ale zaczęłam i nawet szybko się robi. Dziś pierwsze zdjęcie czyli czerwony sweterek już zrecyklingowany
Robi się to od środka i co mnie szczerze cieszy jest bardzo proste. Dzieło sztuki z tego nie wyjdzie ale przyjemny pledzik na pewno ;-). Następny kolor będzie jak się łatwo domyślić w moim przypadku zielony. Jak tylko przetworzę wrzucę zdjęcie czyli c.d.n.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-)
Ciąg dalszy nastąpił, zielony sweterek wyrobiony i nowy kolor zaczęty. Z tym beżowym mam trochę zabawy. Pojedyńczo za cienkie, podwójnie za grube, więc muszę rozdzielać nitki. Taka uroda recyklingu. Ale za to zamiast zaśmiecać środowisko, sweterki zyskują drugie życie w, że się tak sama pochwalę całkiem ładnym i praktycznym wydaniu.


Jeszcze do końca nie zdecydowałam, bo zobaczę ile rzędów wyjdzie z beżowej włóczki, ale chyba taka wielkość mi wystarczy. To jest fajna robótka i już planuję co spruje z moich własnych zasobów swetrowo-szalikowych. Wygląda na to, że w tym roku prezenty gwiazdkowe w moim wydaniu będą zdominowane przez kocyki  różnorakiego autoramentu ;-).
Pozdrowienia ze stryszku.
I jeszcze diagram kwadratu :-)
Ten jest najprostszy i idealnie się nadaje do zrobienia jednego wielkiego.

wtorek, 13 października 2015

"koty mają się dobrze :-)"

Koty to modele nie zawsze współpracujące. Zwykle jak któryś robi coś interesującego to zanim złapię aparat już go nie ma. Wiec kilka takich fotek z doskoku.
Gacuś - strażnik domowego ogniska :-)
Antosiek w okienku - prezentacja jak kot wygląda od spodu
pełna obsada w sypialni - Gacuś jak zwykle śpi, Czarni jeszcze czuwają
 Gacuś o poranku - będę tu spał, proszę nie ścielić
chłopcy - małe przytulanko
Norka - wiem, że jeszcze  daleko do obiadu, ale jestem już bardzoooooooo głodna
Antosiek - leżę tu, żeby te duże nie zapomniały o kocim obiadku
Gacuś - ulubiona czynność czyli śpię
Na wiekszości zdjęć jakie usiłuję zrobić kocim draniom pojawiają się w charakterze zmaz. Nie raczą poczekać w spokoju. Szczególnie Antosiek, który uważa, że kot stworzony jest do biegania, albo Norka, która do perfekcji opanowała sztukę ukrywania się. Najmniej ruchliwym obiektem jest Gacuś, który jest mistrzem świata w spaniu :-) Śpi gdzie mu fantazja akurat przyjdzie. Budzisz się w środku nocy ze skurczem w łydkach , nie możesz ruszyć nogami bo jak się okazuje leży na nich 7 kg bezwładnego kota pogrążonego w głębokim śnie. Czarni za to uprawiają zapasy o różnych porach i czasem budzisz się bo przelatuje po tobie koci pociąg. Różne rozrywki uprawiają, niekiedy doprowadzają mnie do białej gorączki, ale nie wyobrażam sobie życia bez nich.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.

niedziela, 4 października 2015

"mała robótka "

Żeby nie było wątpliwości owe korki to owoc wieloletniego zbierania, a nie efekt mojego nagłego upadku moralnego, aczkolwiek nie ukrywam, że w konsumpcji dobra zakorkowanego uczestniczyłam z ochotą :-).
Wprawdzie do żadnych większych robót się nie nadaję, ale mogę się zajmować pierdołkami, które nie wymagają sił fizycznych, ani też nie da się ukryć umysłowych ;-). Korki leżały sobie w pudle w ilościach sukcesywnie wzrastających bez żadnego celu gromadzone. Ale korek wiadomo produkt naturalny i jako taki plasujący się w kategorii : "grzech wyrzucić, kiedyś wykorzystam". "Kiedyś" wreszcie nadeszło i oto pewnego poranka postanowiłam spędzić dzień bardziej produktywnie niż tylko oddając się z lubością lekturze "Świata Czarownic", który to cykl przypomniałam sobie w ilościach hurtowych. Stwierdziłam, że produkta potrzebne do wykonania tablicy korkowej posiadam i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby takową sobie zrobić likwidując przy okazji część uzbieranego dobra. W domku byłam sama o żadnych piłowaniach i szlifowaniach mowy nie ma, więc zaczęłam robótkę od tzw.dupej strony bo jak już mi się zachciało tej tablicy to nie było mowy, że spokojnie poczekam, aż mąż wykona ramkę, którą sobie przykleję do kawałka płyty pilśniowej i.t.d. Logiczne myślenie nie miało tego dnia dostępu do mojej głowiny, tak więc najpierw sobie w spokoju i z dużą dozą przyjemności (bo tak dobrze mi idzie ha ha) przyklejałam korki do płyty. Gabaryt korków wcale, a wcale nie był jednakowy co zaowocowało pewnymi nierównościami. Tak sobie przyklejałam i przyklejałam nie przejmując się zbytnio, bo wszak ręczna robota doskonała być nie musi. Niestety mąż przymuszony po powrocie z pracy do wykonania ramki więńczącej "dzieło"był zgoła odmiennego zdania. Wyraził to w słowach brutalnych dopasowując ramkę na korytarzu. Udawałam, że nie słyszę, radio grało, koty biegały to jakby nie musiałam słyszeć słów kalających me uszy niewieście. Chyba z zemsty skręcił deseczki ogromnymi wkrętami, mimo że przygotowałam dopasowane rozmiarem hi hi. Efekt końcowy jest delikatnie mówiąc z lekka krzywy, a ramka zamiast płyty trzyma się korków, ale nie bądźmy drobiazgowi. Wisi i korki nie odpadają, a że raczej nie planuję walić nią po głowie niczego nie spodziewającej się ludzkości nie powinna się rozpaść ;-).

Po namyśle jednak stwierdzam, że jak jeszcze raz najdzie mnie ochota na sporządzenie tablicy korkowej zrobię to we właściwej kolejności ;-).
Pozdrowienia ze stryszku.
dopisek:
Kwestia walenia po głowie wyszła z faktu jaki zaistniał na kamienicznym korytarzu, kiedy to jeden pan walił naszą wspólnotową tablicą ogłoszeń drugiego pana po głowie, co zapewne wielkiej szkody owej głowie nie uczyniło, ale tablica odeszła była bezpowrotnie. Działanie owe miałam okazję oglądać na monitoringu odpalonym po znalezieniu żałosnych szczątków. Muszę przyznać , że pan walił z zapałem, co zaowocowało przystrojeniem walonego w jakby kołnierz. Widać w pewnych kręgach taka moda panuje czy cóś ;-).

piątek, 2 października 2015

"o "nagrobku"czyli waleniu głową w mur"

Od razu na wstępie zaznaczam, że tytuł nie ma nic wspólnego z obecnym stanem mego ciała, za to bardzo dużo ze stanem ducha. Jeżeli  przedstawić naiwność jako drabinę to ja siedzę na najwyższym szczeblu, a jeżeli jako głupotę to też osiągam wyżyny. O co chodzi? -otóż o nasze kamieniczne podwórko. Osoby , które tu bywają ku mojej radości pamiętają zapewne, że postanowiłam  zadbać nieco o dostępny nam skrawek ziemi. Nie spotkało się to z entuzjazmem pozostałych mieszkańców, a nawet w niektórych przypadkach z otwartą niechęcią. Karmiłam się nadzieją (jak wiadomo powszechnie matką głupich), że może chociaż jedna osoba wspomoże moje starania. Nie doczekałam się niestety, a minęło 5 lat. W tym roku jeszcze przed operacją zrobiłam na podwórku ile zdążyłam. Wyrwałam chwasty, powsadzałam roślinki, zaczęłam przygotowywać kawałek przy murze i na tym się skończyło bo jak pojechałam do Krakowa na konsultacje to do domu wróciłam po prawie 6 tygodniach w stanie mało nadającym się do  kontynuowania upraw ogrodowych. Nadal nie bardzo się nadaję, chociaż już chwilkę na podwórku spędziłam. W tym czasie mąż podlewał roślinność powiadomiony , że gdybym zeszła z tego świata pojawiać się będę jako duch straszący . Więc pomimo suszy co miało zakwitnąć zakwitło, ale też chwasty osiągnęły rozmiary co się zowie. Wiadomo było, że się nie migam od robót gruntowych, tylko uciekam ile sił w nogach przed panią z kosą, ale i tak nikt na podwórku palcem nie ruszył :-((. A byłoby tak miło gdyby chociaż jedna osoba pomyślała, jakie to byłoby dla mnie wsparcie, że zależy mi na tym badziewnym skrawku ziemi. Wprawdzie nowi mieszkańcy wyrazili chęć pomocy, ale na razie zrobili jedynie to:
gruz z remontu mieszkania leży sobie pod murem ku ozdobności zapewne, w końcu nie mnie osądzać co się komu podoba
Ale tak naprawdę pokonał mnie "nagrobek". Powstał jakoś tak w czasie mojej ostatniej wycieczki do  Gliwic. Dostałam z domu sms zaczynający się od "tylko się nie denerwuj". Nie lubię takich, wiadomo, że od razu się zdenerwuję ;-), ale byłam już nieco przygotowana na fakt zaistnienia "nagrobka". Powstał jako miejsce spoczynku dla motocykla, który postanowił sobie nabyć sąsiad. I niech nabywa, ja mu nie wróg, ale dlaczego wykonał"nagrobek" na kamieniach z piaskowca, które ułożyłam i miedzy którymi rosły rośliny ??? Wprawdzie chwilowo zachwaszczone, ale jednak jeszcze nie oddaliłam się w zaświaty i można było domniemywać, że wcześniej czy później ten stan się zmieni. Poza tym czy na całym podwórku nie było innego miejsca???
Walnęłam głową w mur i siadłam na tyłku. Ucho w dzbanku się urwało. Czara się przepełniła. Okazało się , że nie tylko nasi kamieniczni menele maja w d...e to co robię, ale inni sąsiedzi też. Zapewne przez cały ten czas pukali się w czoło i w domowych pieleszach naśmiewali z "głupiej Marysi". Gdyby było inaczej przyłączyli by się do "czynu społecznego" i ten kawałek ziemi wyglądałby inaczej.
Panie i Panowie oficjalnie oświadczam, że odpuszczam. W miarę sił i możliwości uporządkuję roślinność przed jesienią z szacunku do mojej własnej pracy. A potem niech króluje włoski dizajn, gruz, pety, psie kupy i inne śmieci .
A żeby nie kończyć tym mało optymistycznym akcentem na dach zawitała jesień :-))

Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-))



czwartek, 17 września 2015

"zegar tyka, czas ucieka..."

Środek nocy. Właśnie niedawno wróciłam z Gliwic. Trudno mi określić stan ducha mego, że tak powiem. Zawieszenie w próżni chyba najlepiej oddaje co czuję. Nie wiem co myśleć o lekarzach i ich stosunku do pacjentów. Ja postrzegam się jako niewiele znaczący numerek w statystyce. Po pięciu tygodniach , trzykrotnej obecności w Klinice Onkologii (7.5 godz. jazdy autobusem, nocleg w hotelu żeby stawić się w klinice na 8 rano, wielogodzinne oczekiwanie po którym lekarz poświęca 10 min swojego jakże cennego czasu, informacje udzielane na korytarzu i kolejne odsuwanie decyzji) dziś decyzja zapadła. Otóż stwierdzono, że w moim przypadku rezultaty można uzyskać jedynie stosując terapię protonową. Zastanawiające jest , że kilku lekarzy dochodziło do tego wniosku przez tyle czasu, skoro każdy kto zechce poczytać w internecie na temat struniaka dowie się tego od razu.  W tej chwili w Polsce owa terapia jest niedostępna. Tak więc w łaskawości swej doktory dały mi pismo do konsultanta wojewódzkiego celem nadania biegu sprawie w kwestii leczenia w Pradze lub Monachium. Niestety okazało się , że są mocno niedoinformowani. Pismo owo skierowane było do konkretnej osoby. Czekając na odzyskanie mojej dokumentacji medycznej , która w tajemniczy sposób zaginęła postanowiłam umówić sobie spotkanie z owym konsultantem w Rzeszowie. I tu niespodzianka, wymieniony w piśmie doktor od maja już nie jest konsultantem . Na szczęście dla mnie udzielił mi informacji w tej kwestii. Czym prędzej udałam się z powrotem na oddział celem zmiany danych w piśmie. Wywołałam ogólną konsternację, ale w końcu dostałam co trzeba. Zimno mi się robi na myśl, że gdybym nie zadzwoniła od razu czekałaby mnie kolejna bezsensowna wycieczka do Gliwic. Pognałam przez pół Gliwic na tzw. dworzec czyli do zajezdni PKS skąd odjeżdżał autobus do Przemyśla. W tym czasie dziecko dzwoniło do Warszawy do konsultanta, żeby umówic wizytę. Niestety okazało się , że doktor od poniedziałku na urlopie będzie, ale pani sekretarka podpowiedziała, żeby wysłać meila  i może doktor udzieli informacji. Doktor informacji udzielił i okazało się , że procedura wygląda zupełnie inaczej niż mi to przedstawiono w Gliwicach. Ponadto w piśmie doktory z Gliwic powołały się na rezonans zrobiony u nich, niestety ani opisu ani płyty mi nie udostępniono bo podobnież jest to badanie wewnętrzne na potrzeby kliniki. Naprawdę nie rozumiem o co chodzi. Czy to totalne lekceważenie czy totalna niekompetencja ?????????????????? Obiecałam sobie nie jęczeć, trzymać się w ryzach, myśleć pozytywnie, ale brakuje mi już sił. Takich drobiazgów, że nikt nie raczył wystawić mi karty leczenia onkologicznego, jak również rzekomej opieki psychologicznej dla chorych na raka, której nie doświadczyłam nie będę komentować bo szkoda nerwów. Żyję w Matrixie i owo życie przecieka mi przez palce.
Pozdrowienia ze stryszku :-((

wtorek, 15 września 2015

"jesiennie"

Pałętam się między Przemyślem, Krakowem i Gliwicami zazwyczaj bez sensu niestety.Piąty tydzień lekarze w Gliwicach nie mogą się zdecydować czy mnie leczyć czy może dobić. Chyba druga opcja wychodzi na prowadzenie póki co. Jutro znowu czeka mnie ponad 7 godz. w autobusie, nocleg w hotelu i w czwartek na 8 rano mam być w Instytucie. Oby tym razem wreszcie podjęli decyzję. Za to w Krakowie byłam już ostatni raz na kontroli mam nadzieję ;-). Implant i stabilizacja w porządku i jak tylko uda mi się wyćwiczyć szyję i głowa przestanie "ważyć tonę" w październiku będę już mogła chodzić bez kołnierza. A na razie staram się zrobić cokolwiek w domku bo przez letnie miesiące całkiem podupadł hi hi pod względem porządku. Wolno mi idzie, ale sypialnia przygotowana do jesiennych szarug czyli kolorki intensywne. Wystarczy, że jeden promyk słońca wpadnie przez czerwone zasłonki i od razu robi się ciepło i przytulnie.
zamglony poranek
za to później całkiem jasno.Kapy powstały z jednej wielkiej nabytej w tzw."tanim armanim". Są bardziej zielone, ale...
w pełnym słońcu, jak widać niektórzy się wylegują ;-)
lampionki z miechunki, wieczorem wyglądają bardzo klimatycznie
I to tyle. Na razie  żadnych planów.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-).




środa, 2 września 2015

"całkiem nowy Przybysz :-)) "

Dziś rano pojawił się gorąco wyczekiwany Karol Mikołaj. W czerwcu obawiałam się, że nie dotrwam do tego wydarzenia, ale póki co nadal tu jestem i w przyszłym tygodniu poznamy się osobiście :-).
 Tym wyjątkowo radosnym wydarzeniem,  dzielę się z wszystkimi, którzy tu zaglądają i przedstawiam mojego nowego wnuczka
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku :-).

czwartek, 27 sierpnia 2015

"na poprawę humoru - kocyk, traktor i kwiatki :-)) "

Ten dosyć duży "kocyk" robiłam wyjątkowo długo, bo od lutego. Oczywiście rzeczywisty czas jaki mi zajęła robótka był znacznie krótszy, czyli mniej więcej dwa tygodnie. Tak czy siak skończyłam go wreszcie i mogę zaprezentować. Bardzo jestem z siebie dumna :-). Z moją sprawnością jeszcze średnio, więc wszystko co uda mi się zrobić cieszy podwójnie. Chciałam , żeby był z bawełny, ale cena bawełnianych nici przerosła moje możliwości więc nabyłam w wiadomym miejscu cztery swetry w cenie 1 zł każdy, wyprałam, sprułam i oto miałam cały koszyk kłębków. Rozmiar ostateczny"kocyka" mocno mnie zaskoczył, nie spodziewałam się że cztery swetry w recyklingu okażą się tak wydajne :-). Niestety jest bardzo ciężki i to jego jedyna wada. Obiecałam, że napiszę jak zrobić taki kocyk, ale czas w jakim powstawał nie sprzyjał fotografowaniu kolejnych kroków, więc nie wiem na ile czytelna będzie instrukcja.
Zaczynam od łańcuszka dłuższego od planowanej szerokości kocyka. Oczywiście można sobie dokładnie obliczyć ilość oczek, ale ja idę na łatwiznę i po prostu podpruwam to co zostaje ;-). Pierwszy rząd:  robimy 10 półsłupków, 3 półsłupki z 1 oczka , 10 półsłupków, z 3oczek 1 półsłupek, 10 półsłupków, 3 półsłupki z 1oczka, 10 półsłupków. Drugi rząd : z 2 oczek 1 półsłupek, 10 półsłupków, 3 półsłupki z 1 oczka, 10 półsłupków, z 3 oczek 1 półsłupek, 10 półsłupków, 3 półsłupki z 1 oczka, 10 półsłupków, 1 półsłupek z 2 oczek. Powtarzamy cały czas drugi rząd. Najlepiej narysować sobie schemat z ilością zębów. Żeby kolejne rzędy były karbowane zahaczamy pólsłupki o przednią nitkę oczka. Wystarczy umiejętność robienia półsłupków  żeby zrobić taki kocyk :-).


A taki prezent dla oczekiwanego braciszka przygotował Piotruś :-)
Kredki do materiału to super wynalazek. Na koszulce obiekt kultu Piotrusia czyli traktor :-)). Rysuje różne modele i ma już niemałą kolekcję modeli traktorów różnych marek. Zapowiedział, że kiedyś będzie miał Muzeum Traktorów.
I jeszcze moja radość dla oczu na dachu. Przed operacją przygotowałam skrzynki bez większej nadziei, że przetrwają, ale mimo upałów jakoś się trzymają. Podwórko nie wygląda teraz szczególnie zachęcająco. Kwiaty przekwitły, a chwasty rozpanoszyły się wszędzie. Niestety nic na to teraz nie poradzę, a pozostałym mieszkańcom jak widać to nie przeszkadza ,więc trudno jest jak jest.


A ja po kolejnych badaniach nadal czekam na decyzje lekarzy co dalej, a zegar tyka. Znowu przez chwilę będę w domu i postaram się spędzić ten czas jak najlepiej dla siebie :-)).
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.




środa, 12 sierpnia 2015

" babciu gdzie masz bieliznę ? - zapytał Piotrek "

- poczułam się nieco skonsternowana bo mimo okropnych upałów bieliznę miałam tam gdzie zwykle ją naszam ;-). Wyjaśnienia typu koszulka i galotki na miejscu przeznaczenia nie zadowoliły pięciolatka, więc po dłuższych dociekaniach o co też może chodzić doszliśmy do sedna sprawy. Mianowicie chodziło o "bieliznę" ukrytą pod kołnierzem ortopedycznym :-)). Nadal go noszę dniami i nocami co przy obecnych upałach jest mało atrakcyjne delikatnie mówiąc. Następna kontrola implantu 9 września , wiec jeszcze kilka tygodni mam zapewnione.Chwilowo jesteśmy z Piotrkiem w Przemyślu, ale w niedzielę Piotrek wraca do domu a ja od wtorku zaczynam kolejną odsłonę "przygody" pod tytułem "leczenie nowotworu złośliwego w Polsce". Leczenie owo wygląda dość kuriozalnie i czuję się jak paczka pocztowa bez dokładnego adresu przeznaczenia przesyłana od urzędu do urzędu. Czarny humor stanowiący nieodłączna część mojej osoby pomaga mi jakoś przetrwać to wszystko, ale niestety coraz częściej nawiedzają mnie ataki paniki.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku

sobota, 4 lipca 2015

'ćwiczę...'

Od poniedziałku w Przemyślu na Oddziale Rehabilitacyjnym. Chwilowo z dostępem do komputera, więc kilka słów. Powoli dochodzę do siebie. ż chodzeniem już prawie bez problemów Inne sprawy to długotrwałe ćwiczenia, ale przy tym co mogło być to nie ma co narzekać. Nie wiem ile tu będę, ale już bardzo chcę do domu. Tęsknię za futrzakami i ogólnie za stryszkiem.
nadal nie wiem co z wynikiem i jak będzie wygladało dalsze leczenie, ale nie mam na to wplywu więc trzeba cierpliwie czekać.Dziękuję za komentarze i przepraszam, ze nie odpisalam, ale mialam tylko telefon i bez okularów to wyjatkowo trudne hi hi, na malutkiej klawiaturze. To tyle na dzisiaj. Jestem jeszcze okropnie słaba, ale mam nadzieje ze z każdym dniem bedzie lepiej i po powrocie do domu powoli zabiorę się za niewykończone robótki.
Serdeczne pozdrowienia

poniedziałek, 22 czerwca 2015

,, nadal wsrod zywych,,

Dziś minął tydzień od operacji i zaczynam naukę chodzenia.  Na razie to tyle. Pozdrowienia tym razem ze szpitala w Krakowie

wtorek, 26 maja 2015

"kuchnia po drobnym liftingu"

Póki co jestem w domu, więc kilka zdjęć z mojej okropnie czerwono-zielonej kuchni :-).
Zabierałam się do malowania "części kuchennych" jak pies do jeża głównie przez konieczność ich wcześniejszego szlifowania. Poza tym bardzo chciałam zmienić zlewozmywak i blat do niego, a na to potrzebowałam funduszy mocno nadszarpniętych nabyciem komórki zwanej lochem. Loch też jest w trakcie przeobrażania , ale o tym innym razem. Wracając do kuchni, ten kto ogląda stryszek od początku pamięta zapewne, jak biadoliłam , że kolor lakierobejcy do pomalowania nóg i półek pod blatem wyszedł wyjątkowo ohydny. Cóż, mimo braku urody  przetrwał 5 lat. Teraz i nogi i półki są białe i uważam, że znacznie wypiękniały ;-).


 Koszyk garderobiany sprawdza się jako miejsce na pudełka , ścierki i inne takie.
Rzut oka na tzw kredens kuchenny nieomalże w angielskim stylu wiejskim ;-).
Przemalowałam też półeczki na przyprawy .
Powierzchni blatowej mam malutko, więc dodatkowy kawałek służący także jako przykrycie płyty na pewno się przyda.
Najtańszy stół z krzesłami z Ikei też zmienił oblicze dzięki przemalowaniu, a na kolor krzeseł nie mogłam się zdecydować, więc pomalowałam dwa na biało, a dwa na zielono. Pomalowałam też dwa zrobione w zeszłym roku regały. Wcześniej były tylko rozbielone, ale całkiem biały regał z sypialni bardziej mi się spodobał i postanowiłam, że przy okazji poprawię kuchenne. To samo zrobiłam z sufitem, podbitka była brzydka i samo rozbielenie się nie sprawdziło.
Kurzołap gałązkowy i poduszka dla kota, bo nigdy nie wiadomo gdzie kot zechce się położyć,

i "latające talerze";-).
Wieszaczek ze starej łyżeczki.
I to by było na tyle. Zmiany nie są wielkie, ale ogólnie kuchnia jest jaśniejsza. W sumie jestem zadowolona bo sprawia optymistyczne wrażenie. Tak się rozpędziłam, że chciałam przemalować meble w dużym pokoju i koniecznie pomalować sufit na biało, niestety na razie (mam nadzieję, że tylko na razie) nic z tego.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku i dziękuję za wsparcie.