sobota, 14 maja 2011

"zapyziale podwórko iako sposób na stres :-))"

Wykończona już jestem totalnie. Trudnościami, które rosną po prostu lawinowo, swoim brakiem umiejętności w opiece , no generalnie wszystkim. Żeby jakoś oderwać się od tego wszystkiego dzisiaj postanowiłam popracować na podwórku. Większość roślin kupionych wcześniej niestety nie przetrwała na korytarzu, więc na razie niewiele tego jest. Napracowałam się tak, że pewnie jak się polożę to od razu padnę , ale jakoś lepiej się czuję. Wypracowałam całą złą energię jaką skumulowałam :-)). Na razie to tylko jeden kawałek między podporami i zobaczymy czy nie poniszczą. W komórce oprócz śmieci były różne dobra, też takie bardziej śmieciowe, ale postanowiłam je wykorzystać. Ocynkowana beczka i wiaderko, a także stare krzesło wyglądają całkiem , całkiem. skopałam cały ten kawałek do gołej ziemi, ułożyłam kamienie, żwir to już nie moje dzieło i zajęłam się kwiatkami. Nie wiem czy dam radę zrobić więcej przed wyjazdem do Łodzi, ale poki co początek zrobiony :-)).
IIIIIIIII znalazłam mieszkanie, w tej samej kamienicy, w której mieszkam. Więc niedaleko, a jednak będę miała swój kąt na chwilkę oddechu. Jest do remontu i na razie okropniście wygląda, ale mam plan :-)) i zamówionych fachowców. Teraz tylko, żeby powiodła się sprzedaż w Łodzi i ruszam z remontem.
Pozdrawiam wszystkich zaglądających w to ostatnio mało pozytywne miejsce, ale muszę mieć nadzieję , że bedzie lepiej :-)).

środa, 11 maja 2011

'na stryszku'

Przepraszam, ze nie odpowiadam na komentarze, ale jestem naprawdę wdzięczna za wsparcie. W nocy z wtorku na środę przyjechałyśmy do Przemyśla. Po dokonaniu niezbędnych czynności pielęgnacyjnych, nakarmieniu panów z firmy przewozowej, kombinowaniu jak zorganizować sobie spanie (każdy kto był na stryszku wie, że nie było to takie proste) wreszcie kilka godzin odpoczynku. Wczoraj od rana bieganie , żeby się jakoś zorganizować tu na miejscu. Najpierw lekarz pierwszego kontaktu, potem ZOL. Wizyta domowa dopiero na przyszły czwartek, bo niestety pani doktor akurat poszła na urlop. W ZOL-u okazało się , że papiery z Łodzi swoja drogą, a na miejscu trzeba dodatkowe, więc trzeba czekać na panią doktor. Dzisiaj muszę matkę tymczasowo zameldować , żeby mogła z czegokolwiek korzystać. Poza tym muszę się dowiedziec jak rozwiązać sprawę kredytów, bo do jakiejkolwiek formy opieki musi miec emeryturę bez obciążeń :-((. Koniecznie muszę też zorganizować jakąś rehabilitację i opiekunkę na kilka godzin dziennie w przyszłym tygodniu, jak pojadę do Łodzi przygotować mieszkanie do sprzedaży. Wczoraj musiałam też niestety dobitnie powiedzieć, ze biegam i załatwiam jej sprawy, bo oczywiście zaczęły się pretensje, że nie mam dla niej czasu, ha ha. To, że padam na twarz, że zmęczenia i stresu nie mogę spać widocznie nic nie znaczy. Więc wczoraj chyba nieco się wściekłam, ale nie mogę sobie pozwolić, żeby zaczęła mną rządzić. Tak więc zaraz wyruszam do miasta załatwiać kolejne sprawy, w tym kilka zaniedbanych własnych. I koniecznie muszę odwiedzić cudowny sklep medyczny :-)), w którym można nabyć zadziwiające rzeczy ułatwiające życie jak np. krzesło toaletowe.
Krótkie podsumowanie z ostatnich dni:
po momentach paniki i załamania podnoszę się i szukam wyjścia
wielu obcych ludzi okazało mi zrozumienie i udzieliło całkowicie bezinteresownie pomocy
blogowe koleżanki wsparły mnie nie tylko komentarzami, ale też telefonicznie pokazując, że nie jestem sama
coraz lepiej radzę sobie z opieką, tym bardziej, że mam teraz pomoc
trochę czarnego humoru ;-) - dowiedziałam się więcej niżbym chciała o kamieniach kałowych i innych tego rodzaju rozrywkach i zostałam mistrzynią lewatywy. Nie jest to przyjemny zabieg dla wykonującego i musiałam się nauczyć przenosić w inne rejony świadomości coby sobie jakoś radzić. W każdym razie podczas jednej z takich rozrywek, kiedy robiłam co trzeba myślami będąc w kosmosie moja matka zadała mi jakże ważne z życia wzięte pytanie -"czy to Doda rzuciła Nergala, czy Nergal Dodę ?" Obawiam się, że nie stanęłam na wysokości zadania i moja odpowiedź niczego nie wyjaśniła, albowiem nie jestem zainteresowana poczynaniam tej pary, niemniej muszę przyznać, że jak już zajęłam sie czym innym, ciut się pośmiałam co było mi bardzo potrzebne.
Pozdrowienia z bardzo słonecznego stryszku.

poniedziałek, 9 maja 2011

"śmiech przez łzy"

Dziękuję za Wasze wspierające komentarze. Przyznam, że akurat dzisiaj bardzo mi pomogły. To co sie dzisiaj wydarzyło przerosło wszystko cokolwiek mogłam sobie wyobrazić. Przez te kilka dni udało mi się pozałatwiać tyle rzeczy, że byłam z siebie dumna, tym bardziej, że od czwartku zajmowałam się jeszcze matką, która leży i sama jest w stanie przewrócić się tylko na jeden bok. Przede wszystkim najważniejsze: wystawiłam mieszkanie na sprzedaż w piątek i już dzisiaj podpisałam umowę przedwstępną. Nabiegałam się przy tym niemało, bo to mieszkanie własnościowe spółdzielcze i papierków bylo bez liku, ponieważ nabywcami będą młodzi ludzie biorący kredyt hipoteczny. Akurat jestem teraz bardziej mobilna, więc ustaliłyśmy s siostra , że mieszkaniem i innymi rzeczami, które trzeba załatwiać w Łodzi ja sie zajmę , a w tym czasie siostra weźmie matkę na około trzy tygodnie do siebie. Przyjechała samochodem ze swoim mężem i na początku było wszystko ok. Mieli jechac do Ostrowii wieczorem a ja rano na kilka dni do Przemyśla pozałatwiać sprawy z ZOL-em i co się da w MOPS-ie, a także przejrzeć wybrane oferty mieszkaniowe, ponieważ zamierzam kupić matce małe mieszkanie w Przemyślu. Po prostu zajmę się nią, ale nie będę z nią mieszkać w jednym mieszkaniu. Siostra miała się zająć innymi sprawami, niewymagającymi jeżdżenia . Wszystko było ustalone. I nagle grom z jasnego nieba, kolejny niestety. Podpisywałam właśnie w Biurze Nieruchomości umowę przedwstępną, kiedy moja siostra zadzwoniła z płaczem, ze według ich znajomego adwokata pełnomocnictwo jest w jednym miejscu źle napisane. Tu muszę dodać , że ponieważ siostra zażyczyła sobie , żeby przesłać mu je e-mailem, dostał je w czwartek, więc to, że zadzwonił akurat w tym momencie nieco mnie zdziwiło. W każdym razie poszło o to, że w pełnomocnictwie jest zapis, że możemy sprzedać mieszkanie, ale nie ma zapisu, że za uzyskane środki zostanie nabyte dla matki mieszkanie w Przemyślu. Przyznam szczerze, ze o tym nie pomyslalam, poza tym zaden problem bo mozna napisac drugie dotyczace tylko tego, albo notariusz przyjdzie do domu i matka podpisze, w końcu nie jest ubezwłasnowolniona. Żadne pieniądze nie są dla mnie warte tego, żeby mieszkać z nią w jednym mieszkaniu. Ale.......mój szwagier nagle doznał "olśnienia"i doszedł do wniosku, że ja chcę ich oszukać i na pewno owo mieszkanie nabędę na siebie. Przyznam, że ponieważ przez całe życie mam na czole neon z napisem FRAJERKA taka myśl nie przyszla mi do durnego łebka. Niestety jak widać innym przyszła. Stanowczo zakazano mi podpisywania umowy. Wyobraźcie sobie konsternację potencjalnych nabywców i moje tłumaczenia, że problem ich nie dotyczy. W każdym razie umowę podpisałam. Wróciłam do mieszkania a tu niespodzianka, otóż mój szwagier orzekł, że jestem oszustką i powiedziawszy, że do owego oszustwa ręki przykładał nie bedzie odjechał zostawiając moją siostrę , która wyjazdu odmówiła. Potem po nią wrócił i odjechali oczywiście bez matki. Na tym nie koniec, po jakimś czasie siostra zadzwoniła, że wracają , ponieważ on zażyczył sobie obejrzeć umowę. Oczywiście odpowiedziałam, że nie mam najmniejszego zamiaru nic mu pokazywać i nawet nie życzę go sobie oglądać w domu. Przyjechali i rozpętało się prawdziwe piekło. Przynajmniej sąsiedzi mieli rozrywkę bo wydzierał się na ulicy. Mianowicie :on sprowadzi o poranku adwokata, który wszystko odkręci, jakim prawem zatrzymałam zaliczkę, no jakby wydawało mi sie , ze to pieniądze matki i przeznaczone na mieszkanie a nie na jego potrzeby, ja jestem tylko pełnomocnikiem, a to nie jest podział spadku. Jemu jak widać wydawało się inaczej. Moje oszustwo miedzy innymi miało polegać na tym, ze umowa została spisana w biurze nieruchomości, a nie u notariusza, hm nabywając strych i sprzedajac swoje mieszkanie dokładnie w taki sam sposób podpisywałam umowy przedwstępne. Mam wrażenie, że zawsze tak się robi, ale on wiedział lepiej. W każdym razie siostra zadzwoniła do tego adwokata , a była już prawie 22 hi hi i zapytałam go jakim prawem oskarżył mnie o jakieś matactwa. Podobnież nic takiego nie zrobił, tylko mój szwagier go nie zrozumiał. No nie wiem, chyba adwokat powinien odpowiadać za swoje słowa. W końcu przy wtórze krzyków i inwektyw odjechali. Nawet nie powiem jak się czuję :-((. Przecież mogłam napisać to pełnomocnictwo tylko na siebie, a napisałam na nas obie w taki sposób, że możemy podejmować decyzje niezależnie od siebie. Mieszkamy w dwóch końcach Polski i jeżdżenie, żeby na każdym papierku podpisywać się we dwójkę byłoby co najmniej uciążliwe. No, ale jestem oszustką, która podle zatrzymała całą zaliczkę "dla siebie"i na dodatek wzięła na siebie obowiązek zajmowania się matką. Cóż jest mi teraz na dodatek przykro, a zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro jak siostra zaproponowała, że pokaże mężowi umowę to się może uspokoi. Odmówiłam, nie mam zamiaru uspokajać go w jakikolwiek sposób. W tym przypadku powinien się tym zająć odpowiedni lekarz. Siadłam potem do komputera znalazłam sanitarną firmę przewozową i jutro jedziemy do Przemyśla. Drogo, ale z odpowiednia opieką. Musze przyznac , że po raz pierwszy od bardzo dawna bałam się faceta. Zachowywał się jakby oszalał.Nie wiem jak się zorganizuję, bo w przyszłym tygodniu muszę wrócić do Łodzi, a to co mogłabym wydać na opiekę nad matką wydam na przewóz. Ale jak zwykle pewnie sobie poradzę, bo nic innego mi nie pozostaje.
Pozdrowienia od jeszcze smutniejszej mieszkanki stryszku :-(((, chociaż muszę przyznać , że sąsiedzi mnie wspierali i pewnie kiedyś się pośmieję z tego cyrku, ale do "kiedyś" dzisiaj trochę mi daleko.

niedziela, 8 maja 2011

"brukowanie piekła"

Jakoś wszystko do czego usiłuję się zabrać pada , bo coś nagle się dzieje. Podwórko wygląda jak wyglądało, a ja siedzę w Łodzi. Nie miałam zamiaru pisać tego co napiszę, ale po prostu wylewa się ze mnie bezsilność i nie ukrywam trochę wściekłości i żalu do losu też.
Dawno temu były sobie dwie dziewczynki, które miały to nieszczęście, że rodzice się rozwiedli i jak to najczęściej bywa dziewczynki zostały z matką. Niestety owa matka postanowiła zostać alkoholiczką. Nie pamiętam za bardzo czasów kiedy nie piła, za to bardzo dokładnie to co było później. Nie będę się rozpisywać na ten temat, powiem tylko, że od czasu jak byłam z harcerzami ze świątecznymi prezentami w Domu Dziecka , marzyłam, żeby tam trafić. Marzenie się nie spełniło, natomiast spotkałam na swojej drodze różnych "niemiłych" ludzi. 40 lat temu nie mówiło się o wielu rzeczach, które przytrafiały się dzieciom. Ten wstęp był mi potrzebny do opisania zdarzeń teraźniejszych. Od czasu jak dorosłam ograniczałam kontakty z matką do minimum. I miałam nadzieję , że ten stan rzeczy utrzyma się nadal. Niestety..............14 kwietnia jeden telefon zmienił wszystko.
Sąsiadka zadzwoniła, że od dwóch dni matka jest w szpitalu. Pogotowie zabrało ją z ulicy. Nie dzwoniła wcześniej , bo zdarzenie nie było jakieś wyjątkowe, ale tym razem za długo to trwało, a na dodatek w domu był pies. Zanim udało się nam zlokalizować szpital i przyjechać (z Przemyśla do Łodzi trochę daleko)była niedziela. Pani doktor stwierdziła, że jest stan zagrożenia życia i szanse są niewielkie. Patrzyłam na zniszczoną kobietę w łóżku i jedyne co czułam to niezrozumienie, jak sobie można na własne życzenie tak zmarnować życie. I nie tylko sobie, bo od takiego dzieciństwa trudno oderwać się do końca. W każdym razie po kilku dniach musiałyśmy z siostrą wracać do swoich domów. W szpitalu stan był bez zmian, przynajmniej tak słyszałyśmy przez telefon. Nagle podczas czwartkowej( w zeszłym tygodniu) rozmowy dowiedziałam się, ze stan się na tyle poprawił, że przygotowują ją do wypisu prosto z R-ki, że nawet nie ma potrzeby leczenia na oddziale wewnętrznym. Z lekka się zdziwiłam, ale pani doktor kazała mi się stawić w poniedziałek w szpitalu. Na moje pytanie czy będzie obecna, bo to wszak dzień miedzy wolnymi dniami , usłyszałam, że oczywiście bo to przecież normalny dzień pracy. No więc przyjechałam i pierwsza niespodzianka - pani doktor wzięła sobie urlop. Idę na oddział i jakoś nie widzę objawów super ozdrowienia. Łaskawie spotkała się ze mną pani Ordynator i powiedziała, że wszytko jest już w porządku, we czwartek jest wypis i mam matkę odebrać. Na moje pytanie co mam dalej robić ? bo jakby nie mieszkam w Łodzi, a okazało się , że nie może już mieszkać sama usłyszałam, że to nie ich sprawa. Byłam totalnie załamana, tym bardziej, że po oględzinach papierów w domu okazało sie , że ulubioną rozrywką matki w ostatnich czasach było bywanie na różnych prezentacjach i nabywanie koszmarnie drogich rzeczy na raty. Nie rozumiem dlaczego nikt nie może tego opanować i jak to możliwe, że dostała kredyty na sumę przekraczającą miesięczna emeryturę??????????????????? Wracałam z tego szpitala i ryczałam z bezsilności . Wróciłam do jej mieszkania kompletnie rozbita. Wtorek był wolny, więc po krótkiej wizycie w szpitalu siedziałam w domu i najpierw ryczałam, ale jak już się uspokoiłam zaczęłam układać te wszystkie papiery i kombinować.Powstał plan działania . Czasem człowiek nie ma wyjścia i musi grac takimi kartami, jakie ma, bez względu na to czy ma chęć to robić.W środę rano pognałam do szpitala i na szczęście pani Ordynator orzekła, że matka może podpisac pełnomocnictwo. Potem nabiegałam się szukając notariusza, który zgodzi się bez czekania napisać dokument i jeszcze przyjechać z nim do szpitala. Tu miałam szczęście, trafiłam na kobietę , która zrozumiała sytuację. W czwartek karetka przywiozła matkę do domu. Stan dobry według szpitala : jedyne co może zrobić to zgiąć nogi w kolanach i utrzymać butelkę z piciem w ręku, ma odleżyny, cały czas miała podłączony cewnik, natomiast nikt nie zadbał, żeby się wypróżniła, . Jak na razie okropny ból i nawet lewatywa nie pomogła. Nigdy nie opiekowałam się osobą w takim stanie, więc nie umiem, poza tym w domu nie ma warunków. Ciekawa jestem na czym polegała rehabilitacja w szpitalu, bo takowa jest zapisana na wypisie. Dowiedziałam się już troche o możliwościach opieki nad takimi osobami, ale na razie dopóki nie opanujemy sytuacji finansowej nic nie wchodzi w grę. Po prostu ciąg dalszy koszmaru z dzieciństwa. Ale chociaż miewam ataki paniki i zwątpienia działam i o tym co mi się udało zrobić w następnym poście. Zastanawiam się tylko kiedy ten ciąg koszmarów, jakie mnie spotykają się skończy.
Pozdrowienia od bardzo smutnej mieszkanki stryszku :-((