Dokładnie cztery tygodnie temu zaczęła się stryszkowa demolka. Początek był bardzo obiecujący, a to za sprawa Jakubka, który przyjechał na trzy dni i to były jedyne dni kiedy się działo w tempie zachęcającym do dalszych działań. Dzięki sąsiadce, która się wyprowadziła i dała mi klucze do swojego mieszkania mieliśmy miejsce na nasze graty z większego pokoju. Pakowanie i wynoszenie tego wszystkiego co udało nam się zgromadzić tylko w tym jednym pokoju było mocno zniechęcające. W każdym razie pusty pokój pozbawiony też paneli oczekiwał na przyjazd Głównego Pomocnika. W ciągu trzech dni powstała dziura w ścianie i zabudowa tejże, jak również nowa podłoga. Marzyła mi się chociaż deska trójwarstwowa, ale niestety...więc są panele, ale przynajmniej takie, które sama wybrałam.
Zabudowa ściany tym razem zrobiona inaczej. W trakcie prac odkrywkowych ;-) nadszedł sąsiad wiedziony ciekawością co też jest miedzy murem, a regipsem. U siebie odkrywał różne niespodzianki. W każdym razie stwierdził, że teraz jak wykorzystuje różne odkryte przestrzenie na schowki , nie obudowuje ich najpierw regipsem tylko robi pudło z płyty wiórowej. Oczywiście coś mi w głowie piknęło i zaczęłam kombinować , że może też od razu pudło zrobić. Po gorącej dyskusji stanęło na sklejce. Trzeba było wszystko wymierzyć, żeby od razu w sklepie przyciąć na odpowiednie wymiary. Przy okazji przekonałam się , że mebel ze sklejki wcale nie wychodzi tanio, a wręcz przeciwnie :-(. No, ale efekt wyszedł zadowalający, więc nie ma co jojczyć. Potem w tempie błyskawicznym Jakubek wykonał podłogę i pojechał do domku, a my zostaliśmy z całą resztą robót wszelakich. Zakładałam, że zajmie nam to w sumie dwa tygodnie, ale zapomniałam jakby, że od ostatnich działań remontowych nieco lat nam przybyło i choroby różne swe ślady też zostawiły. A plany były szerokie z malowaniem mebli włącznie. Na zdjęciach tego za bardzo nie było widać, ale stryszkowe meble młode nie są, a i pięć kotów przez lata swoje zdziałało. Nabycie nowych odpadało, więc wymyśliłam sobie malowanie. I tu pojawiła się motyka z przysłowia. Okazało się to katorżniczą pracą. Pierwotny lakier i dziesiątki lat wcierania różnych preparatów stworzyły dość oporną na szlifowanie powierzchnię. Nie można też było się za bardzo rozszaleć bo warstwa okleiny jakby cienka była. Szlifowanie spadło całkowicie na męża, bo ja niestety muszę się trzymać z dala od wszelkich trzęsących urządzeń. Tak więc dla mnie pozostawało malowanie szlifowanie papierem i kolejne malowanie dwa razy. W sumie każdy mebel pomalowałam trzy razy i mam trochę dosyć tej rozrywki. Blat stołu, ławy i wierzchy szuflad naolejowałam i nawoskowałam. Nie chciałam lakierować i mam nadzieję, że nie będę tego żałować na dłuższą metę. Stołowa nogę pomalowałam na biało, bo mocno ucierpiała, jak tacy różni traktowali ją jak drapak. Mam nadzieję, ze nie wrócą do tej działalności. Tak naprawdę nie wiem też jak będzie z farbą, czy nie będzie się ścierać, albo obłazić. Zmieniłam też kolor ścian na coś co się nazywa fińska sauna. Niby też jasny, ale tak kompletnie różny od poprzedniego , że musiałam malować trzy razy żeby pokryło. Poprzedni kolor kompletnie nie grał z nowa podłogą. Zdjęcia bez widoku sprzed zmian, bo na ten moment nie mam czasu, żeby szukać. Stryszkowi sympatycy pamiętają różne odsłony, a jak zajrzy tu ktoś nowy serdecznie zapraszam do pooglądania starszych wpisów ;-).
Brutalnie traktowane regały, przycinane, nawiercane, przestawiane i po pięciu przeprowadzkach dostały już ostatnie życie. Po prostu więcej już z nich nie wykrzesam. Mam tylko nadzieje, że ten lifting zda egzamin. Najstarszy i najbardziej trwały mebel czyli ława z Ikei. Ma 36 lat i jest niezniszczalna. Teraz już takich nie robią niestety. Kanapy pozbyłam się już chwilę temu bo jak mi się na początku podobała, tak od pewnego czasu budziła niezbyt przyjazne uczucia. Nie miałam funduszy na inną, więc nabyłam zwykłe tanie łóżko sosnowe bez wezgłowi i uszyłam poduchy. Największa służąca za oparcie ma w sobie pierze z górnych poduch kanapy. Z dolnej zrobiłam nowa poduchę na fotel, bo na starej siedziało się już na sprężynach. Takie łóżkowe siedzisko ma tą zaletę, że można sobie dowolnie zmieniać koloryt poduch i materaca i oczywiście zyskałam pełnowymiarowe dodatkowe miejsce do spania. Dół kanapy tez wykorzystałam, ale o tym przy okazji remontu sypialni ;-).
i wprawdzie nieco zasłonięty, ale bardzo pojemny mebel w ścianie
i takie tam inne pstryki
Na jednym ze zdjęć widać zwisające świeczki hi hi. Raczej już nie spełnią swojej roli, ale obrazują jaka temperatura bywa na stryszku bez klimatyzacji.
Podsumowując : napracowaliśmy się okrutnie. Na razie jestem zadowolona, a jak to wszystko sprawdzi się w użytkowaniu ? -czas pokaże. Po zakończeniu remontu powrócą też moje stareńkie chodniki, które po zaliczeniu pralni chemicznej mocno zyskały na urodzie.
I to na razie tyle, zabieram się teraz za pakowanie sypialni. Najbardziej obawiam się samodzielnego montażu paneli, więc mam nadzieję, że będziecie trzymać kciuki.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poduszki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poduszki. Pokaż wszystkie posty
sobota, 15 lipca 2017
piątek, 10 marca 2017
"włóczkowe poduszki"
Prezent urodzinowy. Miała być jedna szara z warkoczami i druga szydełkowa, do której dodałam dwa kolory uwzględniając kolor zasłon. Trochę to śmieszne, ale to moje pierwsze włóczkowe poduszki. W zeszłym roku zrobiłam wprawdzie dwa czerwone wierzchy, ale nadal czekają na dokończenie.
Koleżanka zadowolona, więc ja też ;-). Wprawdzie to moje pierwsze, ale chyba nie ostatnie.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.
Koleżanka zadowolona, więc ja też ;-). Wprawdzie to moje pierwsze, ale chyba nie ostatnie.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)