niedziela, 8 maja 2011

"brukowanie piekła"

Jakoś wszystko do czego usiłuję się zabrać pada , bo coś nagle się dzieje. Podwórko wygląda jak wyglądało, a ja siedzę w Łodzi. Nie miałam zamiaru pisać tego co napiszę, ale po prostu wylewa się ze mnie bezsilność i nie ukrywam trochę wściekłości i żalu do losu też.
Dawno temu były sobie dwie dziewczynki, które miały to nieszczęście, że rodzice się rozwiedli i jak to najczęściej bywa dziewczynki zostały z matką. Niestety owa matka postanowiła zostać alkoholiczką. Nie pamiętam za bardzo czasów kiedy nie piła, za to bardzo dokładnie to co było później. Nie będę się rozpisywać na ten temat, powiem tylko, że od czasu jak byłam z harcerzami ze świątecznymi prezentami w Domu Dziecka , marzyłam, żeby tam trafić. Marzenie się nie spełniło, natomiast spotkałam na swojej drodze różnych "niemiłych" ludzi. 40 lat temu nie mówiło się o wielu rzeczach, które przytrafiały się dzieciom. Ten wstęp był mi potrzebny do opisania zdarzeń teraźniejszych. Od czasu jak dorosłam ograniczałam kontakty z matką do minimum. I miałam nadzieję , że ten stan rzeczy utrzyma się nadal. Niestety..............14 kwietnia jeden telefon zmienił wszystko.
Sąsiadka zadzwoniła, że od dwóch dni matka jest w szpitalu. Pogotowie zabrało ją z ulicy. Nie dzwoniła wcześniej , bo zdarzenie nie było jakieś wyjątkowe, ale tym razem za długo to trwało, a na dodatek w domu był pies. Zanim udało się nam zlokalizować szpital i przyjechać (z Przemyśla do Łodzi trochę daleko)była niedziela. Pani doktor stwierdziła, że jest stan zagrożenia życia i szanse są niewielkie. Patrzyłam na zniszczoną kobietę w łóżku i jedyne co czułam to niezrozumienie, jak sobie można na własne życzenie tak zmarnować życie. I nie tylko sobie, bo od takiego dzieciństwa trudno oderwać się do końca. W każdym razie po kilku dniach musiałyśmy z siostrą wracać do swoich domów. W szpitalu stan był bez zmian, przynajmniej tak słyszałyśmy przez telefon. Nagle podczas czwartkowej( w zeszłym tygodniu) rozmowy dowiedziałam się, ze stan się na tyle poprawił, że przygotowują ją do wypisu prosto z R-ki, że nawet nie ma potrzeby leczenia na oddziale wewnętrznym. Z lekka się zdziwiłam, ale pani doktor kazała mi się stawić w poniedziałek w szpitalu. Na moje pytanie czy będzie obecna, bo to wszak dzień miedzy wolnymi dniami , usłyszałam, że oczywiście bo to przecież normalny dzień pracy. No więc przyjechałam i pierwsza niespodzianka - pani doktor wzięła sobie urlop. Idę na oddział i jakoś nie widzę objawów super ozdrowienia. Łaskawie spotkała się ze mną pani Ordynator i powiedziała, że wszytko jest już w porządku, we czwartek jest wypis i mam matkę odebrać. Na moje pytanie co mam dalej robić ? bo jakby nie mieszkam w Łodzi, a okazało się , że nie może już mieszkać sama usłyszałam, że to nie ich sprawa. Byłam totalnie załamana, tym bardziej, że po oględzinach papierów w domu okazało sie , że ulubioną rozrywką matki w ostatnich czasach było bywanie na różnych prezentacjach i nabywanie koszmarnie drogich rzeczy na raty. Nie rozumiem dlaczego nikt nie może tego opanować i jak to możliwe, że dostała kredyty na sumę przekraczającą miesięczna emeryturę??????????????????? Wracałam z tego szpitala i ryczałam z bezsilności . Wróciłam do jej mieszkania kompletnie rozbita. Wtorek był wolny, więc po krótkiej wizycie w szpitalu siedziałam w domu i najpierw ryczałam, ale jak już się uspokoiłam zaczęłam układać te wszystkie papiery i kombinować.Powstał plan działania . Czasem człowiek nie ma wyjścia i musi grac takimi kartami, jakie ma, bez względu na to czy ma chęć to robić.W środę rano pognałam do szpitala i na szczęście pani Ordynator orzekła, że matka może podpisac pełnomocnictwo. Potem nabiegałam się szukając notariusza, który zgodzi się bez czekania napisać dokument i jeszcze przyjechać z nim do szpitala. Tu miałam szczęście, trafiłam na kobietę , która zrozumiała sytuację. W czwartek karetka przywiozła matkę do domu. Stan dobry według szpitala : jedyne co może zrobić to zgiąć nogi w kolanach i utrzymać butelkę z piciem w ręku, ma odleżyny, cały czas miała podłączony cewnik, natomiast nikt nie zadbał, żeby się wypróżniła, . Jak na razie okropny ból i nawet lewatywa nie pomogła. Nigdy nie opiekowałam się osobą w takim stanie, więc nie umiem, poza tym w domu nie ma warunków. Ciekawa jestem na czym polegała rehabilitacja w szpitalu, bo takowa jest zapisana na wypisie. Dowiedziałam się już troche o możliwościach opieki nad takimi osobami, ale na razie dopóki nie opanujemy sytuacji finansowej nic nie wchodzi w grę. Po prostu ciąg dalszy koszmaru z dzieciństwa. Ale chociaż miewam ataki paniki i zwątpienia działam i o tym co mi się udało zrobić w następnym poście. Zastanawiam się tylko kiedy ten ciąg koszmarów, jakie mnie spotykają się skończy.
Pozdrowienia od bardzo smutnej mieszkanki stryszku :-((

7 komentarzy:

  1. Kochana! Trzymaj się dzielnie! Spadło na Ciebie zbyt wiele kłopotów...
    Na służbę nie-zdrowia nie będę tutaj wypisywać - bo i czasu i miejsca zbyt mało. A co to by dało?!

    Ale jak już uporasz się z najpilniejszymi i najważniejszymi rzeczami - to polecam Ci zadbać tez o siebie. I bardzo pomocna jest... terapia DDA...
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz racje , za dużo na Ciebie spadło , los / bo nie wiem jak to nazwać /nie jest sprawiedliwy .
    Opieka nad ciężko chorym jest ciężkim i często przykrym obowiązkiem , tym bardziej gdy czuje się do podopiecznego żal.
    Nie wiem jak bym postąpiła w podobnej sytuacji , ale Ty pewnie znajdziesz jakieś wyjście , gdy życie naciska zbyt mocno człowiek w końcu podejmuje walkę i zaczyna się bronić .
    Marysiu życzę Ci , abyś znalazła wyjście , najlepsze dla Ciebie -pozdrawiam Yrsa

    OdpowiedzUsuń
  3. Marysiu zycze sil, sil, sil.... czy siostra moze dolaczyc sie do Twoich wysilkow? Czy mozna znalezc jakis osrodek opieki, w ktorym matka moglaby mieszkac?
    Bezsilnosc i stres zwiazany z przymusowoscia sytuacji wykonczy Cie, wiec - tak, jak pisze cOtopatchwork - pamietaj o sobie, jak juz sie uporasz z tym problemem, koniecznie daj sobie samej odpoczac . Poza tym, jak TY sie soba nie zajmiesz to kto to zrobi?
    Przesylam worki dobrych mysli, sil i czego trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mario, pijący rodzice nie zdają sobie chyba sprawy, jaki los gotują swoim dzieciom i jak to odbija się potem na ich życiu, wlecze się jak niepotrzebny, ciężki ogon, ten wstyd, który siedzi latami, ta niepewność.
    Życzę dużo sił, niech prostują się Twoje ścieżki i obeschną łzy bezsilności, w sytuacjach bez wyjścia w człowieku budzą się niewiadome bodźce do działania i znajduje się ratunek, pozdrawiam serdecznie i ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Marysiu - witaj - zaglądam do Ciebie czasem - napisz proszę do mnie na priv jeśli masz na to czas, siły i ochotę - może mogę choć nieznacznie pomóc (nie chcę podawać tutaj adresu - jest w moim profilu "wiadomość e-mail").
    A na razie odłącz uczucia. Myśl, że są rzeczy, które trzeba zrobić i już. I dasz sobie radę - ze wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  6. o losie
    brakuje mi słów
    zamurowało mnie
    nie wiem co napisać

    poczytam jak to ogarnęłaś
    To nie możliwe , żeby tak Cię życie doświadczało

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mnie zaciekawiła Twoja historia, dlatego wrócę do reszty wpisów w chwili wolnej.

    Pięknie opisujesz swoje emocje i... niestety rozumiem, co przeżywałaś w dzieciństwie i w chwili, kiedy pisałaś ten post. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń