
Dzięki niespodziewanie wolnym dniom, udało mi się mi odwiedzić miejsce, gdzie spędziłam kilka miesięcy w zeszłym roku. Przez chwilkę nawet pozwoliłam sobie mieć nadzieję, że znajdę tam swoje miejsce do życia. Nic z tego nie wyszło, ale to nie przeszkadza mi czasem wrócić tam z krótką wizytą :-)). Było pięknie i mam nadzieję, że te zdjęcia sprawią przyjemność nie tylko mnie.









po cudownym spacerze odwiedziłam ulubione miejsca




miniatura cerkwi, która przetrwała tylko w ludzkiej pamięci

i na koniec bliskie spotkanie z hm - "wężem". Wracając z kirkutu zobaczyłam, że coś pełznie przez drogę. Stanęłam sobie niedaleko, coby żywinie w drogę nie wchodzić i w chwilkę potem jakieś większe niż zwykle ogłupienie mnie naszło, bo podeszłam bliżej i nawet wygłosiłam "wężowi" kazanie na temat przepełzania przez ruchliwą drogę i jak widać wykonałam portrecik. Chwilę patrzyliśmy na siebie stojąc /leżąc i medytując co by tu dalej zrobić. Stworzenie pierwsze podjęło decyzję i wyciągnęło się wzdłuż krawężnika podejmując dalszą wędrówkę, więc i ja postanowiłam ruszyć do przodu. Odeszłam ze dwa kroki i patrzyłam jak "wąż" wpełza na chodnik i znika w trawie. Wieczorem opowiedziałam o spotkaniu dziecku memu, które zażyczyło sobie zdjęcie zobaczyć. Po czym dowiedziałam się , że wąż nie był jakimś bliżej niezidentyfikowanym wężem tylko...jak najbardziej żmiją zygzakowatą, która czasem właśnie w Bieszczadach występuje w kolorze czarnym i zygzaka na grzbiecie nie widać. Za to widać , że głupota moja nie zna granic i doprawdy nie wiem co mnie opętało, żeby stać nad żmiją i gadać do niej, zamiast uciec z krzykiem, bo generalnie to ja się panicznie boję takich stworzeń. Ten osobnik zresztą musiał mieć jakieś traumatyczne przejścia bo brakowało mu , albo jej, jak kto woli kawałka ogona. I tak oto wyglądało moje pierwsze i mam nadzieję ostatnie spotkanie z przedstawicielką gadów.
Hehe brawo! Ja tam w każdym wężu widzę jadowitą gadzinę, więc jakby mnie taki naszedł, jedyne co by zobaczył to moje błyskające w oddali pięty (zapewne bose bo i buty bym w ucieczce pogubiła). Moja bratowa nawet na widok zaskrońca wspina się na bracika z przeraźliwym wrzaskiem "WĄŻ!!" i wszyscy dostają zawału :P Zdjęcia są przepiękne, tyle cudnych miejsc jeszcze do zobaczenia zostało *_*
OdpowiedzUsuńOlá amiga,
OdpowiedzUsuńVim conhecer o seu blog e achei lindo, que paisagens belas, casas de madeira são muito bonitas. Tenho pavor de cobras - animais traiçoeiros.
Estou te seguindo e venho conhecer o meu cantinho.
Beijos
Estanislava
Taka przerwa jest ogromnie potrzebna :) I jak się okazuje z pożytkiem dla innych ;)) Mam na mysli siebie, bo z prztyjemnością ogladam Twoje zdjęcia :))
OdpowiedzUsuńA spotkania - nie zazdroszczę, za to podziwiam Twoją 'zimną krew' :)
Uściski :)
Podobno "czarna żmija" najedzona nie atakuje , a jeżeli ma taki zamiar to zwija się spiralnie .
OdpowiedzUsuńJa staram się trzymać od żmij, węży itp / obojętnie jadowitych czy nie/ jak najdalej , a o robieniu zdjęć nawet nie myślę .
Dobrze ,że mogłaś choć na trochę oderwać się od codzienności , pospacerować , nacieszyć oczy widokami i jesiennymi kolorami .
Pozdrawiam Yrsa
jak tu cudnie; jak ja lubię tu zajrzeć! i zawsze sobie obiecuję, że częsciej, że stale ech za szybko zyjemy i to diabli wiedzą po co!
OdpowiedzUsuńCo do bieszczadzkich kościółków i cerkwi - to pomyslałm o Samograju i jej męzu architekcie - oni spedzili duzo czasu w Biszczadach - niestety Krzyś maz Ani Milek nie żyje - nie dawno minęły dwa lata.
Poogladam sobie Twoje zaczarowane zakamrki - lepiej mi na świecie po takiej wycieczce
Bieszczady jak zwykle piękne, pozdrawiam
OdpowiedzUsuń