Chyba wszyscy znają wiersz Jana Brzechwy o Robaczku, który miał dość jabłek i postanowił wybrać się do miasta na befsztyczek. Nie bardzo mu wyszła ta wyprawa, w mieście też napotykał jabłuszka w przeróżnych postaciach. I tak samo ja , co sobie zaplanuję kilka dni do przodu to wszystko się wali i znowu "jabłka" zamiast czegoś innego. Chciałabym napisać zupełnie zwyczajny post, pokazać chociażby pozaczynane robótki, których mi się od wiosny nazbierało i ciągle czekają na dopracowanie, ale..........Ale normalnie zaczęło mnie już to wszystko co się dzieje przerastać. Najpierw mój własny organizm powiadomił mnie, że muszę przystopować , co skończyło się skierowaniem do szpitala. Było to w miniony poniedziałek. Skierowanie było lekko niesprecyzowane bo chirurgia łamana przez ginekologię, więc postanowiłam przemęczyć się jeszcze jeden dzień i najpierw odwiedzić mojego pana doktora ginekologa coby jednak bardziej konkretnie określił oddział. Tym bardziej, że na wtorek Mieszkanka "mieszkanka" miała zaplanowaną wizytę u ortopedy. Umówiłam się na wieczorną wizytę a o 14 wyruszyłyśmy ślimaczym krokiem do przychodni. Posiedziałyśmy kilkanaście minut , w tym czasie pielęgniarka uzupełniła dane w karcie, pojawił się lekarz , weszła pierwsza pacjentka a my zaraz po niej. Na początku wszystko było normalnie, opowieści z cyklu "tu mnie boli tam mnie strzyka" i nagle po prostu makabra. Matka zaczęła się krztusić i fajt z krzesła. Doktor przytomnie ją złapał , ułożył na podłodze i zaczął reanimację. Kazał pielęgniarce dzwonić po karetkę, ale zamieniło ją w żonę Lota, więc krzyknął na mnie. Udało mi się szybko dodzwonić , wyrecytowałam co się dzieje i gdzie jesteśmy i karetka przyjechała naprawdę szybko. W tzw międzyczasie pielęgniarkę odblokowało i pobiegła po pomoc. Przyszła druga z pompką i jeszcze jakiś doktor. Ortopeda cały czas reanimował, niestety bez żadnego efektu. Pojawił się lekarz z pogotowia z defibrylatorem ( w całej dużej przychodni kolejowej nie było żadnego) i dopiero po drugiej dawce prądu pojawił się jakiś zapis, więc zapakowali ją na nosze i do szpitala. Ja za nimi taksówką. W szpitalu akcja była szybka, zapytali tylko czy podpiszę zgodę na wszystko co muszą robić i zaczęło się czekanie. Podpisałam papiery i siedziałam . Wszystko to trwało jakieś 3 godziny. Potem pozwolili mi wejść na chwilkę na OJOK. No i dowiedziałam się tylko, że nie był to zawał, ale przytomności nie odzyskała, wszystkie czynności życiowe tylko dzięki maszynom.Dziecko przyjechało podtrzymać mnie na duchu i bardzo mi to pomogło. W czwartek zdecydowali się spróbować czy zacznie samodzielnie oddychać. Udało się, ale nie wiadomo czy czas między reanimacją a defibrylacją nie był za długi i czy nie będzie zmian w mózgu. W skrócie: w sobotę wstawili jej kardiowerter-defibrylator i wczoraj była już w miarę kontaktowa, nie wiem jeszcze jaki jest opis z tomografu, ale tak czy siak wróciliśmy do punku wyjścia pod wieloma względami. Nie wiem jak to nazwać kosmiczny pech?- czy kosmiczny fart?, bo gdyby to się stało na ulicy, albo w domu nie byłoby żadnej szansy, a tak Doktor Ortopeda uratował jej życie. I co tu dużo mówić powinnam spodziewać się nadal niespodzianek, bo wychodzi teraz tryb życia jaki prowadziła. Jeszcze tym razem się udało, ale limit cudów kiedyś się wyczerpie.
A ja dotarłam w końcu do lekarza w czwartek po południu, zbadał, a że miał wątpliwości, kazał mi w piątek rano przyjść na oddział coby jeszcze inny doktor się wypowiedział. Zdecydowali się obejrzeć mnie sobie od środka czyli jutro o poranku idę na laparoskopię a co dalej to się okaże. Optymistyczna wiadomość jest taka , że markery nowotworowe mam w normie mniej więcej, więc jestem dobrej myśli.
A tak poza tym to w Przemyślu początek jesieni jest piękny :-)). Wczoraj wracając ze szpitala nazbierałam sobie kasztanów. I jeszcze w biegu robię marmoladę z kabaczka, który dostałam w prezencie. Był wielki, żółty i ogólnie wielkiej urody i nawet miałam go uwiecznić . Miałam- to niestety właściwe słowo bo sobie o tym przypomniałam jak już był w garnku.
Serdeczne pozdrowienia ze stryszku i do następnego razu. Dziękuję za wszystkie wpisy pod poprzednim postem i przepraszam, że nie na wszystkie odpisałam.
o madonno!! kiedy wreszcie los da Ci odpoczac!? O to, zeby jak najszybciej - trzymam kciuki! no i zdrowia oczywiscie zycze.
OdpowiedzUsuńZbyt to intensywne jak na mnie...... trzymaj się cieplutko i przede wszystkim myśl o sobie Kochana. Zdrowia życzę najmocniej i posyłam uściski.
OdpowiedzUsuńMarysiu.. Jeju.. Ależ masz czas w życiu.. Napiszę mało odkrywczo, co nie zabije, to wzmocni:) Trzymaj się Kochana z tym wszystkim i dbaj o siebie!
OdpowiedzUsuńaż mi serce zaczęło szybciej bić tym bardziej wczytywałam się w post :-/ niezły dramat przeszłaś, trzymaj się mocno !!!
OdpowiedzUsuńMyszek, kasztan na szczęście musi być w kieszeni :)
OdpowiedzUsuńMatko święta a myślałam że mój zastój pokarmu i omdlenie z bólu i gorączka 39,5 to coś ale co Ty przechodzisz to już ludzkie pojecie przechodzi .. ściskam Cię Marysiu najmocniej, trzymaj się i nie daj się na ile to tylko możliwe !!!!
OdpowiedzUsuńO Boże ! Marysiu , staram się myśleć ,że to już finałowy i popisowy numer pecha , który Cię prześladuje , dalej będzie już tylko lepiej .
OdpowiedzUsuńMyślałam o Tobie w ten weekend w związku z roślinkami / tymi co wiesz/ , ale jak tak to niech one sobie przezimują jeszcze u mnie , a na wiosnę je przesadzimy .
Należy Ci się solidny wypoczynek , teraz już przymusowy , pomodlę się i będę trzymała kciuki za Ciebie i Twoją Mamę , oby było lepiej .
Pozdrawiam serdecznie , daj znać -Yrsa
Marysiu nie mogę znaleźć Twojego maila a chciałam spytać o dzemik z kabaczka bo mam 2 maczugi w domu i chciałabym zrobić :))) ściskam Cię mocno ..
OdpowiedzUsuń