widok z okna w kuchni
większy pokój, już po niedzielnych działaniach, czyli "dużo" lepiej niż w sobotę ;-)
Jej Wysokość nadzoruje prace w kuchni
widok na mniejszy pokój, jak widać zapchany regałami kuchennymi i rzeczami do łazienki, ale mam już poskładane łóżko :-))
A teraz nieco wiadomości z historii przeprowadzki:
W sobotę ostatecznie pożegnaliśmy się z naszym mieszkaniem. Rano dużym samochodem pojechała reszta mebli i większych rzeczy. Zostały niby resztki do zapakowania, ale jak się okazało te właśnie resztki mnie pokonały. W pewnym momencie popatrzyłam na to wszystko, usiadłam na podłodze i najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam. Doprowadziłam się do takiego stanu, że nie mogłam przestać. Za dwie godziny miał przyjechać mąż koleżanki zabrać resztę dobytku i zwierzaki, a ja zamiast pakować , siedzę i ryczę jak głupia. W końcu udało mi się zebrać w sobie i zadzwonić , żeby nie przyjeżdżał . Gonia kazała mi się uspokoić i przybyła z pomocą. W efekcie udało nam się zakończyć przeprowadzkę późnym popołudniem. Oczywiście dla dopełnienia rozrywki cały czas padał mokry śnieg i to co jechało na przyczepce dotarło nieco"obryzgane" ;-). Koty jechały w trzech koszykach w samochodzie i nawet nie bardzo protestowały. Chyba tak samo jak ja miały dosyć wszystkiego. Jadąc do nowego mieszkania nie wiedziałam jeszcze co za upojny widok, czeka na mnie na miejscu. Cały korytarz zastawiony i to samo w mieszkaniu. Normalny obłęd. A ja oczywiście znowu w ryk. Zupełnie nie potrafiłam sobie wyobrazić jak się z tym wszystkim zmieszczę w nowym domu :-(. Część rzeczy nadal zajmuje korytarz , ale dzisiaj prawdopodobnie Pan Zygmunt skończy łazienkę, więc będzie można zapchać mały pokój. W sobotę mieliśmy prowizorycznie zainstalowaną toaletę, ale wody nadal niet, więc trzeba ją było nosić ze sklepu na rogu. We wtorek woda się pojawiła, ale dzisiaj znowu odpłynęła w nieznane. Generalnie jednak idzie ku lepszemu. Zlikwidowaliśmy już trochę kartonów, głównie z książkami. Meble zostały skrócone i dostosowane do wysokości pomieszczenia. Doły z szufladami zostaną wykorzystane jako podstawa pod kanapę(normalnie pomysłowy Dobromir się we mnie objawił). Mam już prawie skończony główny mebel w kuchni, który powstał na bazie obciętych regałów z Ikea. Wygląda całkiem zadowalająco, ale pokażę zdjęcie jak już kuchnia będzie mniej więcej urządzona, teraz to po prostu masakra. Nie obyło się też bez małej katastrofy, hi hi. Dziecko przywiozło mi z Krakowa bejcę, coby kolor podstawy był taki jak regałów. No i niestety bejca mi się zważyła :-(, musiałam wszystko szlifować do gołego drewna. Główną "zaletą" tej rozrywki było zapylenie wszystkiego w mieszkaniu. Dobra wiadomość na koniec dzisiejszej pisaniny jest taka, że koty zniosły przeprowadzkę zdumiewająco dobrze :-)).Pozdrawiam serdecznie, a ciąg dalszy nastąpi.
Bardzo lubię do Ciebie zaglądać, czekam na Twoje wpisy..
OdpowiedzUsuńPatrząc na zdjęcia..jestem pewna, że stworzysz mieszkanko z klimatem. To się po prostu czuje..
Poza tym ten widok z kuchennego okna!
Trzymaj się dzielnie, wytrwałości!
Pozdrawiam bardzo ciepło.
Witaj,
OdpowiedzUsuńmasz madre koty, wiedzą, że masz dość problemów,pewnie myślą;
-gdzie nasza Pani tam my.
To jest cudowna miłość kocia.
Pozdrawiam Ciebie serdecznie i dobrze, że się rozryczałaś, teraz już wszystko pójdzie 'z górki'.
Fotki robią wrażenie! Poważnie. Dlatego nie dziwię się Twoim łzom ;)) Ale płacz czasami jest konieczny...
OdpowiedzUsuńWidok z okna - fajny i myślę, że koty już widzą się na dachu ;)) Na wiosnę, oczywiscie :)
Pozdrawiam i znowu przesyłam troszke dobrej energii :))
Witaj Marysiu:)Fajne te fotki z przeprowadzki.
OdpowiedzUsuńNoo...widać, że Ci się "dobytek" ciut buntuje przed zainstalowaniem na nowym miejscu:)Ale nie ma się co dziwić (dobytkowi), jak go takimi "drastycznymi" metodami traktują - podcinają, skracają...- każdy by się zbuntował:)Ale spokojnie...ulegnie...i da się w końcu wkomponować...każdy w końcu ulega...i będzie cudnie, ja to już widzę:)
A jakie śliczne to kocisko na straży kuchni i jaki spokój z niego emanuje:)A jej Pańcia, że ryczy...to mnie akurat wcale nie dziwi, ja też tak mam przy różnych okazjach...to takie babskie odreagowanie..."na mokro":)
Cieplutko Cię Marysiu pozdrawiam, trzymam kciuki i cierpliwie będę czekać na ten CDN:)??? Ściskam, Ewa:)!
Dobrze ,że się wypłakałaś , teraz czas na działanie , zaczynają się rodzić świetne pomysły , a to dobry znak. Koty zaakceptowały nowy stan rzeczy , to też dobry znak .Chociaż koty przywiązane są do Ciebie i gdzie Ty jesteś tam jest im dobrze . Wierzę ,że jest Ci trudno , ale będzie lepiej , w końcu wszystko zacznie funkcjonować , wróci woda i zapanuje porządek , zacznie się wiosna i zrobi się bardziej optymistycznie .
OdpowiedzUsuńTrzymam za ciebie kciuki , przesyłam pozytywne wibracje i wierzę ,że opanujesz ten przejściowy chaos . Pozdrawiam szczególnie ciepło Yrsa
sisterze-przypominam przeprowadzkę ze Słowackiego...Chyba było tak źle teraz bo nie było mnie i martini...:-)
OdpowiedzUsuńNie bardzo mam czas tu zaglądać, ale Wasze wsparcie naprawdę dużo dla mnie znaczy. W chwilach, kiedy mam dość pomaga świadomość, że jak już coś będzie mniej więcej skończone, to nie tylko ja się ucieszę :-)). Dzisiaj będzie koniec prac elektrycznych i być może wreszcie będę miała podłączony zlewozmywak i pralkę. Wprawdzie powoli, ale coś się wyłania z tego przeprowadzkowego chaosu. Koty szaleją i biegają po tych wszystkich kartonach;-), najwyraźniej nie przeszkadza im taki wystrój wnętrza. W rzadkich póki co chwilach, kiedy nie czujemy się jakbyśmy mieszkali w ziemiance siadają na kartonach i gapią się w okna w oczekiwaniu na przelatujące ptaki.
OdpowiedzUsuńSisterze, martini bez Ciebie nie jest użytkowane, to gatunek zastrzeżony :-), a myślę , że przyczyny i warunki przeprowadzki też nie wpłynęły pozytywnie na moje samopoczucie.Ale powoli się przyzwyczajam i kto wie, może niedługo będę się cieszyć (przynajmniej z miejsca, w którym teraz mieszkam).
Pozdrawiam serdecznie.